sobota, 2 sierpnia 2014

Powiedz TO (fragment).






Była, a jakoby jej nie było. 
Gdyby malarz zechciał uwiecznić na płótnie jej podobiznę z całą pewnością oczy byłyby nic niewidzące, spojrzeniem nieobecne. Właśnie teraz była w takiej nieobecnej chwili, i w tejże nieobecności bezwiednie sięgnęła do szafki, w której w równym szeregu stały szklane słoiczki gdzie trzymała swoje ulubione herbaty. W każdym z osobna zamknięte były inne smaki i zapachy. Jednak najbardziej lubiła połączenie jaśminu i pomarańczy. Odruchowo wyjęła właśnie ten słoiczek. Wrzuciła do filiżanki raz, dwa, trzy szczypty- idealną miarkę pasującą do wielkości porcelanowego wnętrza. Zalała wodą i wpatrywała się jak suszone listki prężą się i pęcznieją zażywając kąpieli, jak oddają swój kolor i aromat cząsteczkom wody. Srebrną, grawerowaną łyżeczką, jedyną pamiątką po prababci mieszała delikatnie wykonując raz płynne, koliste ruchy, to wykręcając znak nieskończoności. Herbaciane listki tańczyły biegnąc za jej ruchami. To był jej codzienny rytuał, mała kontemplacja, medytacja chwili. Ale tym razem była w zupełnie innym miejscu. Tym razem była na stypie. Właśnie wczoraj, kiedy zobaczyła na własne oczy, że Piotr, czego nie chciała do tej pory uznać za prawdę był bawidamkiem pogrzebała to co ich łączyło na cmentarzysku myśli i uczuć niechcianych. Tak, to była stypa po pochówku swojej miłości, a raczej po jej ułudzie, bo miłość, to było ostatnie słowo, jakim mogła opisać to co dostała od Piotra.
Piotr nieświadom tego, że obserwują go jej zakochane oczy stroszył piórka, furkotał niczym ptak w godowym tańcu. To pochylał się z wdziękiem hipnotyzując ofiarę, to lekko muskał jej emanujące młodością i świeżością ciało. Dwoje zadziwionych oczu ciągle rejestrowało każdy jego ruch, który już opanowywał, rozlewał się w zdradzonym umyśle i sercu. Kiedy pochylił się nad samiczką wciągając jej zapach tak, że nozdrza chodziły mu jak chrapy u zmęczonego po biegu konia, kiedy niewierne usta sprofanowały jej uczucie lądując na policzku nie jej lecz obcej dziewczyny, Kasia poczuła jak wyrywające się serce roztrzaskuje się na drobne kawałeczki. Najpierw pękło rozdzielając się na dwie połowy, a potem z każdym ruchem Piotra pękało szpecąc je i tatuując następnymi rysami. Poczuła jak nogi uginają się pod tym ciężarem, jak traci pod nimi grunt. Odruchowo oparła się o ścianę. W głowie niczym stado galopujących bizonów tętniły słowa które od niego słyszała, a które teraz co jest prawdopodobne, słyszy ona. Drobniutka niewiasta o włosach koloru dojrzałego zboża, bardzo króciutko przyciętych. Naprawdę wyglądała jak mały wróbelek. Przekrzywiając zabawnie główkę to w prawo to w lewo. Tokowisko – tak widziała całe to widowisko. Chciała zawrócić, wyjść, uciec od tego przedstawienia, ale coś w głowie nakazało, żeby zostać, żeby podejść. Nie pamiętała jak i kiedy wyciągnęła z torby notatnik i długopis, atrybuty pisarza, bez których nie potrafiła się obejść- taki zapaśnik okruchów z codzienności, myśli, sentencji. Dziś zapisałaby …..
Zanim podeszła do stolika uchwyciła wzrokiem bukiet kwiatów, frezje, dobrze, że choć zmienia bukiety, bo słowami pewnie karmi każdą ze swoich zdobyczy stosując metodę kopiuj-wklej.
– Czy mogę przyjąć od państwa zamówienie? Dziś deser dnia, torcik wenecki dla zakochanych na koszt firmy. Odtwarzała w pamięci zatrzymane kadry. Przewijała je na stop klatce.
Dziewczyna wróbelek zaćwierkała strosząc swoje piórka, że: –  ona tak, bardzo chętnie – i przekrzywiła zalotnie łepek. Chyba wypadła z gniazdka? Czy aby jest pełnoletnia przemknęło jej przez myśl. Piotr zerwał się z fotela, jego twarz kolorem przypominała indycze korale. Zaczął coś niezrozumiale mówić, pomyślała, że to nie mowa, że niczym indor zaczyna gulgotać i uznała, że to jednak jest mezalians wróbelek i indor- i do tego stary. Nawet nie wiedziała, kiedy jej zaręczynowy pierścionek z serdecznego palca zniknął w lampce wina. Białe, pomyślała, przecież on nie znosi białego wiana?! Życie to gra pozorów- pomyślała kierując się do wyjścia. Zrobiło się jej niedobrze. Czuła, że wszystko podchodzi je do gardła. Wybiegła do toalety. 
I jedyne, o czym teraz rozprawiał jej organizm, to oddać ten widok, wydalić go z siebie. Przyklękła i zwymiotowała całą zranioną miłość, a raczej jej atrapę. Nacisnęła na przycisk spłuczki i patrzyła jak woda zabiera jej wyrzyganą miłość…
Herbata dawno już wystygła. Dotknęła filiżanki, ale ta oddała jej tylko chłód. Pewnie ostudziły ją łzy. Odstawia ją i odsunęła cukierniczkę. Nie używała cukru zresztą dziś dosmaczała solą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...