Kućfa
płyćfa! Co to w ogóle jest?!
No
nie wierzę i w tej nie wierze zerkam raz jeszcze na zegarek.
Chyba
kogoś Bóg opuścił. Jakie chyba?! Na pewno!
Ledwie,
co się człek kołderką przykryje, ledwie, co łepetynę do jaska przytuli,
a tu
rozdzierające… I Just Called to Say I Love You …
Ustawiłam
tę melodyjkę tylko, dlatego, że porzucił mnie amatos jełopos.
Po
trzech długich latach amantos jełopos porzucił mnie w stylu jak można łatwo
odgadnąć… klasycznym. Klasyczny styl porzucenia, to…?
To
nowa dupa.
Nowa
dupa, to jak się wyraziła moja koleżanka z pracy o empatii Rowu Mariańskiego
i
mózgu dżdżownicy, choć nie wiem, czy i rowu i dżdżowniczki nie obrażam,
to
dziewczyna, z którą owa wspomniana widziała jełoposa owego.
Ja
wiedziałam, że tak powiem ze słyszenia, że podobno nic tak nie cieszy drugiego
człowieka jak ludzka krzywda, ale właśnie o tymże mogłam się przekonać i to
osobiście, naocznie tudzież nausznie. Otóż Wredka, bo taką miała ksywkę była
zbiornikiem jadu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie napił się ze szklanki, z
której piła, albo, co gorsza z butelki, do
której się dossała. Co za ohydny zwyczaj, podchodzić do biurka, łapać za napój i bez pytania przechylać i wypijać gulgocząc do tego ohydnie gul gul gul jak
rasowy menel jabola… Zresztą, co miała pytać wiedząc, że nikt nie poczęstuje.
Brała i już. Najgorsze, że napój szedł do kosza bez względu ja ilość, jaka
pozostała. Niby każdy był ostrożny, ale bestia była lepsza. Jakby się zaczajała.
No zabawne to wcale nie było. Wszyscy jednomyślnie podejrzewali, że Wredka miała chyba zamontowany peryskop. Na pierwszy rzut oka niewidoczny, ale musiała go mieć jak dwa razy dwa jest cztery. Wyciągała go niepostrzeżenie i
gdy tylko zobaczyła napój bez nadzoru, był jej.
Nikt
nie śmiał potem pić takiego napoju… Każden normalny bał się, że Wredka
napuściła jadu żmii, a z tym wiadomo, nie ma żartów. W pracy wiadomo na jad żmii antidotum nie ma, więc ryzykować nikt nie zechciał. Tak więc wracając do wątku o klasycznym
porzuceniu dowiedziałam się od Wredki. Ja nie wiem jak i dlaczego ją życie
skrzywdziło, że taka wredna z niej zołza ale na to, że sprawiła tym
rewelacyjnym przekazem mi przykrość a sobie radość, to było porażające
doświadczenie i usprawiedliwienia na nie, nie znalazłam.
Ale…
dzień wcześniej…
Rozmawiam,
przez komórę z Miśką.
Miśka
to moja psiapsiółka od jagodzianych ludzików w przedszkolu, po dziś dzień
i po
grób zapewne zostanie. Ach, co to były za czasy, beztroskie i rozbrykane.
Do
dziś śpiewamy …jesteśmy jagódki, czarne jagódki… Gadam więc z nią i tłumaczę:
–
Stara, nie gniewaj się, ale nie mogę, nawet jakbym bardzo chciała, a zawsze
chcę, przecież wiesz, dziś, pojutrze i po po jutrze tak, ale nie jutro, bo
akurat jutro to ja jestem umówiona z Jarkiem, zależało mu. Chciał mi coś
ważnego powiedzieć, nalegał. Wybacz, nie mogę. Stara, a może to zaręczyny? – Perorowałam
do Miśki, nieświadoma, że Wredka stoi za moimi plecami i wchłania każde słowo,
jak ziemia deszcz po długotrwałej suszy. Wiedziała żmija jedna gdzie i z kim
mam się spotkać.
Ja się właśnie zastanawiam, czy ona mnie śledziła?
Bo
akurat przypadkiem w godzinie zero była na miejscu spotkania, a ja nie…
No
jakoś w to nie wierzę. Ale może i to był przypadek? Zaraz przecież nie wierzę w
przypadki. Moja wróżka ciągle mi o tym przypomina Pani Isiu, nie ma przypadków.
Przypadek,
nie przypadek fakt, że Wredka na dzień dobry odparowała mi swą przemową lewy
sierpowy między oczy, przebierając swoimi nóżętami, co przyznać
z niechęcią,
ale jednak muszę długimi i zgrabnymi:
– Hej, co tam u ciebie? Jak się czujesz? Pewnie ryczałaś przez całą noc? Palec cię nie boli od tego zaręczynowego pierścionka? Wystawił cię Jarosław, co kocie? Niezła ta jego nowa dupa, wiesz! A jak mu do ręki pasowała jej talia, a jaka ona giętka, aż pomyślałam, że gimnastykę artystyczną uprawia. – Wystrzeliła niczym karabin maszynowy.
Nosz
w mordę jeża…
jak
mną nie zatrzęsie, jak nie podwinę rękawów, jak nie wezmę zamachu, jak nie
srutnę Wredce pomiędzy jej lekko zezujące oczy, a jak się ta nie zachwieje, a
jak łapami niczym wiatrak nie zakołuje, jak nie runie cała i długa na świeżo
mytą podłogę, jak się tymi kulosami
zgrabnymi nie nakryje, to aż miło i ulga jaka…
Cóż
moja pisarska wyobraźnia poszła w ruch i z każdym jej słowem była coraz to
bardziej wizjonerska. Kiedy skończyła pytlować zapytałam ze stoickim spokojem:
–
Laska strasznie mnie swędzi czoło, mogę się podrapać o twoje?
Odwróciłam
się na pięcie i pomaszerowałam gdzie mnie nogi poniosą, czyli do kibla.
Nie
jaraj, nie jaraj mówię do siebie i wcale się nie słucham.
Albo
strzelę Wredzie w pysk tudzież czółko albo zapalę.
Z
roboty wylecieć zamiaru nie mam, a po czołówce mogłabym ją stracić na mur
beton.W
końcu to nie ja sypiam z naczelnym. Sięgam do skrytki wciągam pakę, którą
nazywamy „paczka ratunkowa” wyciągam papierosa, obwąchałam go prawą dziurką
potem lewą i jeszcze raz i
jeszcze, nozdrza chodzą mi jak u konika po biegu i kiedy się wreszcie nasyciłam schowam
kusiciela całkowicie uspokojona. Wychodzę z azylu dumna, że dałam radę raz nie
mieć czołówki z Wredką, dwa, że nie zajarałam. Bo nie jaram już od roku, więc
szkoda byłoby spaść na psy przez te zgagę. Uspokojona jak po intonowaniu mantry
OM idę do swojego biurka. Nagle przede mną jak grzyb po deszczu wyrasta Wredka.
Jak i o co się potknęłam do dziś nie wiem i nie pamiętam. Jedno, co pamiętam
to, że wylądowałam centralnie czołem w twarz wroga. I może nie byłoby afery,
taka bum-czołówka i po sprawie. Niestety trafiłam feralnie.
Feralnie i
dla zołzy i dla siebie. A ujmując sprawę ściślej chybiłam.
Moje
czółko, które swędziło mnie klika minut wcześniej trafiło niczym grot strzały
w
dziesiątkę. Moją dziesiątką okazał się jej nos.
Mały
zadarty do tej pory nossalek rozplaszczył się i teraz ociekał krwią.
A
Wredota po raz drugi w dość krótkim czasie zachwiała się, zakołowała łapkami,
i
runęła na wyschniętą już podłogę nakrywając się kulosami, co by nie mówić
zgrabnymi…z tą
różnicą, że tym razem był to najrealniejszy real,
a nie wyobraźnia pisarza... niestety.
Niestety,
bo cóż, skończyło się na pogotowiu i przesłuchaniu przez przystojnych,
ale
jednak panów policjantów. Dzięki temu nie jestem już anonimowa.
Jestem
notowana. Jestem przestępczynią przez wielkie P.
Ledwie
przeżyłam ten dzień.
Porzucenie,
szyderstwa, napaść, policja.
Wybomblowałam
więc nalewkę z dzikiej róży samiusia i calusią.
Właśnie
zasypiałam, a tu rozdzierające ciszę… I Just Called to Say I Love You…
Fakt,
mogłam go wyciszyć albo i wyłączyć. Mogłam nawet wyrzucić przez okno,
ale
o tym nie pomyślałam. Miałam jak słyszysz inne sprawy na głowie.
Pieprzona
melodyjka. Ale chciałam słyszeć, że ktoś mnie kochaaaa buuuu..
–
Iśka! Co ty do mnie rozmawiasz w jedno popołudnie tyle czadu? To niemożliwe!
–
Stara niemożliwe to jest trzasnąć obrotowymi drzwiami.
Reszta jest chyba możliwa, jak
widać, czy raczej słychać.
A teraz pozwól, że się położę spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...