środa, 1 stycznia 2014

List.

A zamieszczę tu kawałek całości. Zamieszczę poddając ją Waszej opinii ...
Śmiało proszę o wypowiedź. Każdą chętnie, acz nie ukrywam z małym drżeniem przeczytam. 
Przecież wiemy, że krytyka jest wtedy dobra, jeśli to my krytykujemy, a nie nas  ;)

Liścik.



–Cześć Maju.
– Cześć Melu. Co tam słychować w wielkim świecie.
–Twój chyba troszkę większy i bardziej światowy. A w moim jakieś „wypominki” mnie naszły czy też raczej przypominki. Ten zimowy czas mnie tak nastraja czy co.
– A co się tobie wypo… czy też  przypominało, powiesz?
– A powiem, a jakże.

Życie bywa zaskakujące. Ludzie bywają zaskakujący a może raczej, potrafią zaskoczyć. Znałam kiedyś, nie no dalej znam, bo zabrzmiało jakby ten ktoś zmienił miejsce pobytu na ul. Niebową. Po prostu teraz rzadziej się komunikujemy, ale kiedy były to częstsze spotkania usłyszałam nie jedną zabawną historyjkę. Chociaż tak naprawdę nic śmiesznego nie było w tym, co doprowadziło do tej „scenki”, no, ale to już zupełnie inna historia i może nawet bardziej dla Ciebie „zawodowo”.
Daleko, daleko, za górą za rzeką, za rozległą równiną, głęboką doliną, gdzieś na końcu świata, gdzie wiatr bieg zawraca , stała sobie chatka… No już nie wzdychaj, znasz mnie, lubię wątków wiele. Blllll, wracam na tory.
Otóż ta przemiła niewiasta Władzia, miała męża i dwoje dzieci, dziewczynkę i chłopca. Dzieci rosły rosły, rosły pod okiem i skrzydłami opiekuńczej rodzicielki. Może nawet nadopiekuńczej. Nadopiekuńczość była tak wielka, że rozlała się przy okazji na osobistego męża. Rozlała się tak, że plama tego uczucia zalała i zatopiła wszelką pochodząca od wewnątrz chęć do zrobienia przez nich czegokolwiek ot tak. Dom należał do niewiasty. Dom i wszelkie obowiązki, śmiało mogłabym rzec wszystkie. I tak mijały dni, tygodnie, miesiące i lata… Niewiasta zalewała swą opieką domowników i zalewała. Aż pewnego dnia dopadła ją nieznana jej dotąd niemoc. Owładnęła nią w pewien zimowy dzień. Owładnęła od momentu, kiedy tylko postawiła swą nogę za próg domu. Panował w nim półmrok i chłód. Zaświeciła światło dom rozjaśniał, ale chłód nie zniknął. Dziś szczególnie przydałoby się ciepło, pomyślała. Autobusy „grzęzły” w zaspach. Wracała do domu na pieszo, zima tak dopiekła, że nie było, czym wracać z pracy, ciężkiej pracy. Rączki od wypchanej zakupami torby niemiłosiernie wżynały się w dłonie. Nie wiedziała czy w ogóle je dźwiga, mróz pozbawił ją czucia. Postawiła ciężary tuż przy progu i nie zdejmując ubrań weszła do środka. Cisza, ni żywej duszy. Pewnie mężuś poszedł, komu pomóc, pewnie córka w szkole, pewnie syn w pracy. Tak na pewno są zajęci pomyślała chyba bardziej po to, żeby nie poczuć zawodu, żeby nie stały się prawdą myśli, które od niedawna zaczęły jej biegać po głowie, że jest sama całym domu. Sama i wykorzystywana i, że ona osobiście na to pozwoliła.
Nie, nie, odgoniła natrętne myśli, na pewno są zajęci. Zaraz wszystko ogarnę, rozpalę w piecu, wstawię obiad… i z tą myślą powędrowała do drewutni. Niestety nie było ani drweka, ni draski do rozpalenia.
Tego już było zmęczonej kobiecie dość. Zeźlona do czerwoności zgarnęła najdłuższą deskę, jaką mogła udźwignąć i zataszczyła do domu. Zdjęła z pieca wszystkie fajerki zapakowała dechę tak, że wystawała do samiusich drzwi, tak, żeby wchodzącego mężusia czy synusia przywitała swym zasięgiem już od progu. Tadam! Potem rozebrała się i położyła pod kocami. Zdrzemnę się niech się dzieje, co chce. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. I nic dziwnego, koń też ma swoje granice wytrzymałości. Obojętne czy ten na sieczkę czy na oktany. Obudził ją hałas podniesionych głosów. Uniosła głowę a nad nią pochylał się jej ukochany synuś i czule zapytał.
– Mamo, źle się czujesz?
– Nie, czuję się dobrze. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– A coś się stało? Ze strachem dalej pytał syn.
– A co się miało stać, leżę sobie.
– No właśnie. A obiad?
– O dziękuję, że się o mnie troszczysz, zjadłabym.
–, Ale ja się pytam czy będzie obiad?
– Ooo, a to nie ma???
– Nie ma.
– Niemożliwe, zajrzyj do garnków.
– Nie ma!
–, O co za licho. Jak to nie ma?! Przecież dzień w dzień jest! Zajrzyj raz jeszcze!
– Mamo, żadnego obiadu nie ma, przecież mówię!
– Chyba raczej krzyczysz. Więc przestań, bo sama jestem zdziwiona i zdenerwowana. Sprawdź, raz jeszcze. Nie ugotował się ???
–, Ale m ó w i ę, że nieee maaa! I cooo Tyyy, przecież się sam nie goootuuuje!
– Nooo coooś tyyyy obiad się sam nie gotuje?! A ja głupia, co dzień słyszę, że się sam gotuje. Ciągle to mówicie, oj nie narzekaj, nie narzekaj, co to za mecyje, przecież obiad się sam gotuje.
No to wróciłam dziś z pracy zmęczona, zmarznięta. Weszłam do pustego zimnego domu, położyłam się na kanapie, jak wy macie w zwyczaju i czekałam na to, aż się zacznie gotować i widzisz synuś przysnęło mi się. I wiesz, co śniłam piękny sen, śniłam dopóki ty swoim świdrującym wzrokiem mnie nie obudziłeś. I wiesz, co szkoda, że już nie śnię, bo było to naprawdę przyjemne.
A zresztą przecież napisałam do was karteczkę, wisi na korkowej tablicy przy kuchni, „Bar Stokrotka”. Tam gdzie składacie zamówienia na domowe obiadki. Nie czytaliście?
Kochanie włożyłam ci do pieca podpałkę, tą, co ją tak pięknie dla mojej wygody porąbałeś i poukładałeś na stosiki. Przyniosłam i włożyłam żebyś nie musiał chodzić w ten siarczysty mróz do drewutni. Wystarczy, że podpalisz zapałeczką i już ogień buchnie, aż miło. Rozpal, więc tylko, dasz radę, przecież to proste jak zawsze tłumaczysz, żadne mecyjom. A, o mało nie zapomniałam, postaw garnki na piecu, niech się obiad gotuje, żebyście głodni nie byli a i ja zjem z apetytem jak wstanę. Ja się położyłam, chyba nie będziesz miał za złe, że przed tobą. Władzia.

– Może chcesz wiedzieć o mi się śniło? Z chęcią opowiem....








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...