Śmiało proszę o wypowiedź. Każdą chętnie, acz nie ukrywam z małym drżeniem przeczytam.
Przecież wiemy, że krytyka jest wtedy dobra, jeśli to my krytykujemy, a nie nas ;)
–Cześć Maju.
– Cześć Melu. Co tam słychować w wielkim świecie.
–Twój chyba troszkę większy i bardziej światowy. A w moim
jakieś „wypominki” mnie naszły czy też raczej przypominki. Ten zimowy czas mnie
tak nastraja czy co.
– A co się tobie wypo… czy też przypominało, powiesz?
– A powiem, a jakże.
Życie bywa zaskakujące. Ludzie bywają zaskakujący a może
raczej, potrafią zaskoczyć. Znałam kiedyś, nie no dalej znam, bo zabrzmiało
jakby ten ktoś zmienił miejsce pobytu na ul. Niebową. Po prostu teraz rzadziej
się komunikujemy, ale kiedy były to częstsze spotkania usłyszałam nie jedną
zabawną historyjkę. Chociaż tak naprawdę nic śmiesznego nie było w tym, co
doprowadziło do tej „scenki”, no, ale to już zupełnie inna historia i może
nawet bardziej dla Ciebie „zawodowo”.
Daleko, daleko, za górą za rzeką, za rozległą równiną,
głęboką doliną, gdzieś na końcu świata, gdzie wiatr bieg zawraca , stała sobie
chatka… No już nie wzdychaj, znasz mnie, lubię wątków wiele. Blllll, wracam na
tory.
Otóż ta przemiła niewiasta Władzia, miała męża i dwoje
dzieci, dziewczynkę i chłopca. Dzieci rosły rosły, rosły pod okiem i skrzydłami
opiekuńczej rodzicielki. Może nawet nadopiekuńczej. Nadopiekuńczość była tak wielka,
że rozlała się przy okazji na osobistego męża. Rozlała się tak, że plama tego
uczucia zalała i zatopiła wszelką pochodząca od wewnątrz chęć do zrobienia
przez nich czegokolwiek ot tak. Dom należał do niewiasty. Dom i wszelkie
obowiązki, śmiało mogłabym rzec wszystkie. I tak mijały dni, tygodnie, miesiące
i lata… Niewiasta zalewała swą opieką domowników i zalewała. Aż pewnego dnia
dopadła ją nieznana jej dotąd niemoc. Owładnęła nią w pewien zimowy dzień. Owładnęła
od momentu, kiedy tylko postawiła swą nogę za próg domu. Panował w nim półmrok
i chłód. Zaświeciła światło dom rozjaśniał, ale chłód nie zniknął. Dziś
szczególnie przydałoby się ciepło, pomyślała. Autobusy „grzęzły” w zaspach.
Wracała do domu na pieszo, zima tak dopiekła, że nie było, czym wracać z pracy,
ciężkiej pracy. Rączki od wypchanej zakupami torby niemiłosiernie wżynały się w
dłonie. Nie wiedziała czy w ogóle je dźwiga, mróz pozbawił ją czucia. Postawiła
ciężary tuż przy progu i nie zdejmując ubrań weszła do środka. Cisza, ni żywej
duszy. Pewnie mężuś poszedł, komu pomóc, pewnie córka w szkole, pewnie syn w
pracy. Tak na pewno są zajęci pomyślała chyba bardziej po to, żeby nie poczuć
zawodu, żeby nie stały się prawdą myśli, które od niedawna zaczęły jej biegać
po głowie, że jest sama całym domu. Sama i wykorzystywana i, że ona osobiście na
to pozwoliła.
Nie, nie, odgoniła natrętne myśli, na pewno są zajęci. Zaraz
wszystko ogarnę, rozpalę w piecu, wstawię obiad… i z tą myślą powędrowała do
drewutni. Niestety nie było ani drweka, ni draski do rozpalenia.
Tego już było zmęczonej kobiecie dość. Zeźlona do
czerwoności zgarnęła najdłuższą deskę, jaką mogła udźwignąć i zataszczyła do
domu. Zdjęła z pieca wszystkie fajerki zapakowała dechę tak, że wystawała do
samiusich drzwi, tak, żeby wchodzącego mężusia czy synusia przywitała swym
zasięgiem już od progu. Tadam! Potem rozebrała się i położyła pod kocami. Zdrzemnę
się niech się dzieje, co chce. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. I nic
dziwnego, koń też ma swoje granice wytrzymałości. Obojętne czy ten na sieczkę
czy na oktany. Obudził ją hałas podniesionych głosów. Uniosła głowę a nad nią
pochylał się jej ukochany synuś i czule zapytał.
– Mamo, źle się czujesz?
– Nie, czuję się dobrze. – Odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– A coś się stało? Ze strachem dalej pytał syn.
– A co się miało stać, leżę sobie.
– No właśnie. A obiad?
– O dziękuję, że się o mnie troszczysz, zjadłabym.
–, Ale ja się pytam czy będzie obiad?
– Ooo, a to nie ma???
– Nie ma.
– Niemożliwe, zajrzyj do garnków.
– Nie ma!
–, O co za licho. Jak to nie ma?! Przecież dzień w dzień
jest! Zajrzyj raz jeszcze!
– Mamo, żadnego obiadu nie ma, przecież mówię!
– Chyba raczej krzyczysz. Więc przestań, bo sama jestem
zdziwiona i zdenerwowana. Sprawdź, raz jeszcze. Nie ugotował się ???
–, Ale m ó w i ę, że nieee maaa! I cooo Tyyy, przecież się
sam nie goootuuuje!
– Nooo coooś tyyyy obiad się sam nie gotuje?! A ja głupia,
co dzień słyszę, że się sam gotuje. Ciągle to mówicie, oj nie narzekaj, nie
narzekaj, co to za mecyje, przecież obiad się sam gotuje.
No to wróciłam dziś z pracy zmęczona, zmarznięta. Weszłam do
pustego zimnego domu, położyłam się na kanapie, jak wy macie w zwyczaju i
czekałam na to, aż się zacznie gotować i widzisz synuś przysnęło mi się. I
wiesz, co śniłam piękny sen, śniłam dopóki ty swoim świdrującym wzrokiem mnie
nie obudziłeś. I wiesz, co szkoda, że już nie śnię, bo było to naprawdę przyjemne.
A zresztą przecież napisałam do was karteczkę, wisi na
korkowej tablicy przy kuchni, „Bar Stokrotka”. Tam gdzie składacie zamówienia
na domowe obiadki. Nie czytaliście?
Kochanie włożyłam ci
do pieca podpałkę, tą, co ją tak pięknie dla mojej wygody porąbałeś i
poukładałeś na stosiki. Przyniosłam i włożyłam żebyś nie musiał chodzić w ten
siarczysty mróz do drewutni. Wystarczy, że podpalisz zapałeczką i już ogień
buchnie, aż miło. Rozpal, więc tylko, dasz radę, przecież to proste jak zawsze
tłumaczysz, żadne mecyjom. A, o mało nie zapomniałam, postaw garnki na piecu,
niech się obiad gotuje, żebyście głodni nie byli a i ja zjem z apetytem jak
wstanę. Ja się położyłam, chyba nie będziesz miał za złe, że przed tobą.
Władzia.
– Może chcesz wiedzieć o mi się śniło? Z chęcią opowiem....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...