Miałam coś napisać. No właśnie
coś. Siedzi we mnie wiele historii, chyba. Chyba, bo mam wrażenie, że najwięcej
to we mnie siedzi, ale… lenia. Lenia wcielonego. Wcielonego w ciało, umysł i
duszę. Jest go tyle, że, mogę powiedzieć śmiało, że ja na temat pisania
fantazjuję. Dość męczące są te fantazje. „Chciałaby dusza do nieba, ale dobrych
uczynków jej trzeba”, no a ja dobrych uczynków nie czynię. Pozostaje mi więc
piekło. I to piekło za życia. Cóż może, kiedy już znajdę sposób na pozbycie się
leniucha będę mogła fantazję przelać tam gdzie trzeba, na papier czyli, a nie w
chusteczki wraz z łzami. Łzami rozpaczy niespełnienia. O! Ten leń patentowany
przejął nade mną władzę. Jest to władza absolutna. A ja jestem wolna, nie
znoszę władzy, a szczególnie tej autorytarnej. Wszelkie rozkazy, nakazy i musy
działają na mnie jak przysłowiowa płachta w odcieniu czerwieni na byka, na
indyka podobno też. Ja tak sobie teraz myślę, że wraz z leniem mieszka sobie
też jego kumpela- wiara. Ta to jest dopiero spec od czarnej roboty. Małe toto,
a silne. Mogę rzec śmiało, że wpakowało się towarzystwo szemrane bez
zaproszenia i się goszczą, ale, gdzież tam goszczą. Goszczą, panoszą, bo, jak
kto w gościnę zajedzie, nawet nie będąc proszonym, to zapuka, zapyta czy może
wejść, choć niezapowiedziany przybył. Wejdzie, buty wytrze, posiedzi, zagada i pójdzie,
kiedy trzeba. A to, to nieee. Weszło w buciorach, bez pukania i się rządzi.
Taki gość jest najgorszy. Nie zrozumie drobnych sygnałów, aluzji, że może czas
by pójść. Nie, ta para rozgościła się na dobre, zapuściła korzenie. „Mala herba
cito crescit”- Złe ziele szybko wzrasta. A na kiego mi chwasty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...