STOP SZUFLANDII czyli :
Nowa akcja na blogu Magdaleny Kordel dla
wszystkich, którzy chcą uwolnić swoje marzenia, słowa...
Dla wszystkich piszących!
Dla wszystkich piszących!
Nazwa dla projektu?
"Stop szuflandii" czyli wychodzimy z szuflady.
"Stop szuflandii" czyli wychodzimy z szuflady.
Teksty, które tam leżą ukryte od lat, albo trafiły tam
dopiero co, mają zostać uwolnione. Zwróćmy wolność naszym myślom, marzeniom,
słowom. Wypuśćmy je w świat! Jaki w tym sens? A taki że zaglądają
tu różni ludzie. Może ktoś kogoś wyłapie... a i opinia eksperta, będzie
nieoceniona.
Zapraszam na bloga Magdalena Kordel , którego podczytuję od dawna, że o książkach autorki nie wspomnę. Magdalena Kordel wychodzi na przeciw amatorom słowa pisanego. Nieczęsto, a właściwie rzadko się zdarza, aby autor w tak piękny sposób wspierał, a nawet śmiem powiedzieć promował tych, którzy na drodze pisarstwa są na jej początku. Choć znam autorkę Monikę Sawicką, która jest również wspaniałomyślna. O Madzi, słów kilka w rozmowie z Moniką.
Tak jak
wspomniałam, Magdalena Kordel daje szansę innym i to z Magdą,
a raczej dzięki
niej moje opowiadanie "Serenada mistrza" zamieszkało w
tomiku.
Teraz
korzystając z projektu "Stop szuflandii" poddałam się opinii Renata
Kosin (ekspert), jak i czytelników bloga Magdaleny. Nie ukrywam,
drżę...
A raz
kozie, jak to mówią. Wysłałam więc: Rozdział IV - Jaśminowa miłość.
************************
Renata Kosin8 grudnia 2015 18:10
Piękna
treść, zwłaszcza zakończenie mocno chwyta za serce. Miejscami czytało
się ciężko, ale może to dobrze, bo są sprawy, o których nie da się mówić
lekko... Poza tym Autorka wybrała dość trudny (przynajmniej w moim
odczuciu) rodzaj narracji pierwszoosobowej, być może momentami zdarzyły
się drobne potknięcia w warstwie dialogowej, jednak nie tyle
stylistyczne, ile dotyczące zapisu graficznego - nie zawsze od myślnika,
i nie zawsze od początku wersu. Być może celowy zamysł artystyczny,
jednak niektórym może utrudnić czytanie. Na pewno narzuca wolniejsze
tempo, może też przy okazji refleksję?
Styl, w jakim napisane zostało opowiadanie jest ogromnie specyficzny, może stać się dla Autorki sporym atutem, o ile będzie obchodzić się z nim ostrożnie. Doskonaląc warsztat dobrze jest podążać tą samą, obraną na początku drogą, a wszelkie eksperymenty (literackie i językowe) przełożyć na inne okazje, nie mieszać.
Trzymam kciuki, by Autorka nie pobłądziła ;) i szczerze życzę powodzenia!
Renata Kosin
Styl, w jakim napisane zostało opowiadanie jest ogromnie specyficzny, może stać się dla Autorki sporym atutem, o ile będzie obchodzić się z nim ostrożnie. Doskonaląc warsztat dobrze jest podążać tą samą, obraną na początku drogą, a wszelkie eksperymenty (literackie i językowe) przełożyć na inne okazje, nie mieszać.
Trzymam kciuki, by Autorka nie pobłądziła ;) i szczerze życzę powodzenia!
Renata Kosin
*********************
Jaśminowa miłość.
Z głośnika sączyła się muzyka zielonego przylądka. Cesaria Evora ulubiona pieśniarka obydwojga podróżników śpiewała w duecie z Kają.
Nie tylko cierpienie jest na świecie,
Ale jak można uwierzyć w szczęście,
Patrząc w te smutne oczy,
Które tak samotnie toną we łzach?
Na statku naszego losu
Chcemy dobrego sternika,
Co zdąży na czas opuścić żagle przed burzą
I wyrwie nas z głodnych objęć fal rozpaczy.
Pewnie upragniony ląd w oddali
Będzie jak zwykle złamaną obietnicą,
Bo marzenia rodzą się w porcie iluzji,
A coś z niego ciągle wypędza nas w morze.
Nasza przyszłość to nieznany kurs,
Ale ty, wietrze, wiej w żagle
I kieruj naszym statkiem w stronę horyzontu.
Tam, gdzie spokojny i jasny brzeg,
Chociaż go jeszcze nie widać.
Ale jak można uwierzyć w szczęście,
Patrząc w te smutne oczy,
Które tak samotnie toną we łzach?
Na statku naszego losu
Chcemy dobrego sternika,
Co zdąży na czas opuścić żagle przed burzą
I wyrwie nas z głodnych objęć fal rozpaczy.
Pewnie upragniony ląd w oddali
Będzie jak zwykle złamaną obietnicą,
Bo marzenia rodzą się w porcie iluzji,
A coś z niego ciągle wypędza nas w morze.
Nasza przyszłość to nieznany kurs,
Ale ty, wietrze, wiej w żagle
I kieruj naszym statkiem w stronę horyzontu.
Tam, gdzie spokojny i jasny brzeg,
Chociaż go jeszcze nie widać.
Kobieta spojrzała w stronę kierowcy i z uśmiechem,
który zarezerwowany był tylko dla niego szepnęła.
– Uwielbiam
te nasze podróże. Z tobą czuję się tak bezpiecznie.
Gustaw
uśmiechnął się na to wyznanie i patrząc na drogę odpowiedział żonie.
– Różyczko i ty jesteś moim światem. Każdy port bez
ciebie byłby nie do zniesienia. Jesteś moim przeznaczeniem. – Roześmiali się na
te słowa, – no tak, w końcu przecież twoja mama …
– Opowiedz raz jeszcze Gustawku…
– Pamiętam, ten dzień,
było jak dziś. Niebo płakało, a ja porzucony i zdradzony, nieszczęśliwie
zakochany jechałem na spotkanie z magią. Jedź do wróżki zawyrokowali koledzy.
Chodzisz jak cień, schudłeś, zapuściłeś się i przez kogo? Nie warta ta Baśka
jednej twojej łzy, stary. Ogarnij się człowieku, bo zostanie z ciebie statek widmo.
Masz tu adres i jedź. Może ta czarodziejka odczaruje twój los. A my mamy
nadzieję, że wrócisz od niej odmieniony. Łatwo im było się śmiać, a ja wtedy
myślałem, że moje życie właśnie się skończyło. Co z tego, że byłem świeżo
upieczonym przewodnikiem wycieczek. Kiedy ostatnią rzeczą jaką chciałem robić,
to spotykać się z ludźmi. Jakże byłem w błędzie, moje życie dopiero wtedy się
zaczęło.
Rozłożyłem mapkę, którą wyrysowali Krzysiek i Paweł,
moi wierni pożal się boże przyjaciele. Droga
prowadziła prosto spod mojego domu do miejsca przeznaczenia. Na czystej kartce
papieru wiła się czarna, gruba kreska, a przy niej zapiski: najpierw prosto na
Warszawę, po drodze mijasz dwie wioski i przed lasem zakręt w lewo i już tylko kilometr
do celu. Na prowizorycznej mapce jak dla nieogarniętego turysty narysowane były
charakterystyczne punkty, budynek straży, szkoła gminna, mleczarnia, skład budowlany.
Na końcu szlaku niczym najsłodszy cukierek odmalowany był dom w kolorze różowej
landryny. Pamiętam, że barwa tej
landryny dosłownie wywołała salwę śmiechu. Skąd oni wytrzasnęli takie kredki. I
te świerki, Różyczko, Picasso wysiada – zwrócił się do żony, – no aż musiałem zwolnić. Zgrywusy, oj zgrywusy,
przecież ich znasz. Pomyślałem wtedy: niech no ja tylko do was wrócę,
rozśmiałem się na widok tego ósmego cudu świata. Różowej landryny. Jechałem dalej
ostrożnie, nie lubię szarżować, choć kusiło wcisnąć gaz. Chciałem jak
najszybciej usłyszeć, że kocha, że wróci, że to wszystko co mi zrobiła, to
tylko sen. Ale rozwaga wzięła górę. Nie naraziłbym życia ani swojego, ani tym
bardziej cudzego. Spiesz się po woli, wryło się w moją głowę. Mama wpajała mi od
dziecka. W przysłowiach jest jakaś mądrość. I choć moja niecierpliwość wzrastała
z każdym pokonanym metrem, jechałem powoli.
Różyczko, nigdy, do końca swoich dni nie zapomnę
zapachu tego dnia, tego domu. Nie muszę zamykać oczu, żeby go przywołać.
Pachniał… magią… nie da się tego ubrać w żadne słowa. Samochód podjechał pod
samą chatkę, już za zakrętem widziałem jego słomiany dach i ten rozbrajający
kolor różu. Oni mówili prawdę. Landrynkowy jak najprawdziwsza landryna. Otwarte
okiennice sprawiały wrażenie jakby dom spoglądał na przechodniów. W jednym z
okien delikatnie poruszyła się firanka.
A ja miałem wrażenie jakby właśnie dom do mnie mrugnął. Uśmiechnąłem się do
niego odruchowo. Pośrodku pomiędzy okiennicami pod niewielkim daszkiem,
pyszniły się niebieskie jak modrak drzwi, na których mały, namalowany aniołek w
białej koszulce nocnej łapał za klamkę, jakby chciał otworzyć gościowi drzwi,
zapraszając do środka. W powietrzu panoszyła się nuta jaśminu wymieszana z
truskawkowym aromatem. Miałem wrażenie, że aż gęsto od tego zapachu. A ja
sam poczułem jak wraca do mnie spokój
ducha. Jaśmin zadziałał kojąco.
Nagle z ganku usłyszałem głos, który brzmiał niczym
muzyka. Pamiętam jak od niego przeszedł mnie po plecach ciepły jak promień
słońca dreszcz. Miła pani z kolorową chustą na głowie wołała: Różyczko, skończ
już to pielenie, obiad stygnie.
Wtedy zza krzaków jaśminu przepełnionego białymi
delikatnymi kwiatuszkami wyłoniła się postać. Już idę mamciu, już idę odkrzyknęła
ze śmiechem w stronę dojrzałej pani. A ja na nowo poczułem ten sam ciepły
dreszcz przechodzący w górę i w dół po całym ciele. Stanąłem jak wryty. Moja
szczęka zawędrowała w dół. Musiałem wyglądać dość osobliwie, bo dziewczyna
zmarszczyła nos, zachichotała, po czym zakryła dłonią usta zasłaniając rząd
śnieżnobiałych równiutkich niczym klawisze fortepianu zębów. Wszystko we mnie
śpiewało jak na tym jaśminowym krzewie białych kwiatów, czerwcową pieśń. Nigdy
w życiu nie widziałem takiego widoku. Ognistowłosa, młoda dziewczyna z buzią,
którą swą miłością naznaczyło słońce, tak jakby chciało podkreślić jej piękno i
upszczyło piegami twarz. Zamarzyłem być wiatrem bym mógł dotknąć każdego z
nich. Zliczyć te brązowe plamki jedną po drugiej. Wszystko we mnie śpiewało.
Rozśpiewała się dusza i serce, które podpowiedziało myślom słowa.
Róża… cóż za imię..
Czułem się tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz jako
małe dziecko zobaczyłem tęcze. Byłem nią tak oczarowany, że wyciągałem małe
rączki i chciałem jej dotknąć, tak jak w jaśminowym ogrodzie ciebie wtedy.
Pomyślałem, że Róża, podbiła moje serce, ale dla
mnie zostaniesz na zawsze
Jaśminą. Dziś wiem, że ta nazwa pochodzi od perskiego słowa yasmin, które
oznacza „dar od boga”. Tak, zapach jaśminu, to miłość od pierwszego powąchania,
tak jak i moja miłość do ciebie od pierwszego spojrzenia. Jesteś moim darem od
Boga.
Uwielbiała(AM),
kiedy opowiadał (ASZ) jej to spotkanie. Spotkanie dusz. Bo już wtedy zaplotły
się ze sobą w tańcu przeznaczenia.
– Zniknęłaś za
modrymi drzwiami zostawiając je lekko uchylone. A moje nogi niosły mnie wprost
do ciebie. Zapukałem, popchnąłem je. W malutkim przedsionku czekała na mnie uśmiechnięta
pani domu. Pomyślałem, że jest bystra jak górski potok. Od kiedy stała na ganku
minęło zaledwie kilka minut, a zdążyła zmienić strój. Miała inną suknię i nie
miała kwiatowego turbana. Jej włosy lśniły rozognioną mahonio miedzią. Witam
pana, mam na imię Stefania. Czekałyśmy na pana, zapraszam do środka. Moje oczy
zrobiły się wielkości spodka, co nie uszło uwadze kobiety, bo roześmiana
powiedziała, niech pana nie dziwi młody człowieku...nie słyszał pan? W tej
chacie mieszkają wiedźmy. A to oznacza te, które wiedzą. Na moje aaa eee yyy
zaśmiała się jeszcze bardziej i popchnęła delikatnie stare drewniane drzwi,
które skrzypiąc zaprosiły mnie do wnętrza, jakie za sobą skrywały. W
przestronnym pokoiku pod oknem stało
przepiękne, rzeźbione łóżko, tuż obok czarowny sekretarzyk, a na mim przedziwne
przedmioty. Poczułem zmieszanie.
Gospodyni wskazała
miejsce przy owalnym stole nakrytym ręcznie robioną serwetą. Na srebrnej
paterze pyszniły się ciasteczka w polewie czekoladowej. Poczułem głód, co chyba
wyczuła „ta która wie”, bo usłyszałem melodyjne: śmiało, proszę się częstować.
Zaraz podamy herbatkę jaśminową. Po czym zniknęła za drzwiami. Nie śmiałem
się ruszyć, a co dopiero zjeść
ciasteczek, choć zapach czekolady i migdałów boleśnie przypominał, że od rana nie
miałem nic w ustach.
Rozejrzałem się po
pokoju, na sekretarzyku leżał dość pokaźnych rozmiarów bursztyn w którego łonie
zamknięte było małe stworzonko. Promienie słonka, które wemknęły się do pokoju
przez firankę podświetliły jantar, a ten mienił się swoim złotem. Bursztyn,”
ten który się pali”, tak, to było idealne tłumaczenie z niemieckiego. Ten okaz
właśnie tak wyglądał, jakby płonął złotym płomieniem. Obok niego stała żółta
woskowa świeca, częściowo wypalona zamocowana na srebrnym świeczniku z fikuśnie
zakręconą rączką. Piękna rzeźbiona skrzyneczka w której leżały różnej wielkości
woreczki. Pudełeczko w którym spoczywały jakieś kamyki, na których widniały
wyryte dziwne znaki. Piramidka w której leżały srebrnobiałe liście związane w
palemkę. Na ścianach obrazy z motywami aniołów. Pomyślałem sobie, że ten pokój
należy do wyjątkowej osoby i wtedy drzwi skrzypnęły znajomo, do pokoju wleciał
zapach jaśminu. Wiedziałem, że za moimi plecami stoi ta, którą nazwałem
Jaśminą.
Na tacce którą
postawiłaś przede mną stał imbryczek z parującym napojem, piękna biała
porcelanowa filiżanka, która kiedy patrzeć na nią pod światło odkrywała swoje
delikatnie przeźroczyste wzory. Cukiernica, łyżeczka i maleńkie szczypczyki.
Pomyślałem, że bałbym się zdradzić drżenia rąk i nie zaryzykowałbym osłodzenia
tego napoju dopóki stałabyś tak obok, ty, miedzianomahoniowa piękność. Już
wtedy zakochany po uszy uleczyłem rany. Już wtedy zapomniałem co było, po co przyjechałem
do landrynkowej chatki, tych które wiedzą. Nie chciałem pytać czy wróci,
wyrwałem i odrzuciłem strzępki wspomnień. Zostawiłem zaprzeszłość, teraz chciałem
wglądu w przyszłość. Dzisiaj chciałem pytać czy jaśminowa panna przemierzać
będzie moim szlakiem. Wczoraj już nie ma. Jest tu i teraz, jest przyszłość. Jadąc
na spotkanie z wróżką nie widziałem przed sobą nic...
Moja Róża róż
nalała herbatki, podniosła tackę z ciasteczkami i podstawiła mi pod sam nos,
wlewając aksamitem swego głosu w moje wnętrze …miłość: – proszę skosztować, to
magiczne ciasteczka. Już po jednym kęsie poprawiają nastrój. – Sięgnąłem
odruchowo i wpałaszowałem z takim apetytem, że aż mi wstyd na to wspomnienie. Potem
jeszcze jedno i jeszcze. Rzeczywiście świat jakby pojaśniał, a ja rozmyślałem
czy to od ciasteczek, czy od pięknej ognistowłosej dziewczyny. Wreszcie do
pokoju weszła Serafina, podeszła, podała dłoń i przedstawiła się. – Jestem
Antonina. A pan zapewne do mnie i do moich kart z wizytą? – Eee…aaa…yyy
Dzień dobry mam na imię Gustaw. Eee..aaa…yyy… przepraszam jak ma pani na imię?
Antonia ? Czy ja tracę pamięć? Przed chwilką mówiła pani że na ma imię
Stefania. – Nie mogłam ci tego
powiedzieć, bo nie rozmawiałam z tobą młody człowieku – odrzekła. W tej chwili
włos zjeżył mi się na głowie. Raz ma kolorową chustę, za chwilę jej nie ma. Raz
jest Stefanią, raz Antoniną. Chyba nie powinienem tu dłużej bawić, ale Róża…
– Gustawie, już ci
wyjaśniam. Stefanio możesz na chwilkę do mnie zajrzeć – krzyknęła w stronę
drzwi, a za chwilkę stanęła w nich ona. Pani bez kolorowej chusty na głowie.
Matko, aleście do siebie podobne, jęknąłem. – Jak dwie krople wody– odrzekła Stefania i znikła tak szybko jak się
pojawiła. Antonina podeszła do mnie. Wzięła moją dłoń, przyjrzała się chwilkę i
powiedziała. – Twoja linia serca zakończona rozwidleniem
– szczerość uczuć i dobrotliwość, szlachetność, dobroć i wierność. Dłuższa od
linii głowy – osoba kierująca się uczuciem. Przebiegająca blisko linii rozumu –
oznacza ścisłe powiązanie z domem i tradycją rodzinną. Przeżyłeś wielkie
rozczarowanie uczuciowe, ale pokochasz
miłością wielką i to będzie miłość twojego życia. Po czym zamknęła dłoń. A ja
wiedziałem, że miłość którą miałem wypisaną na dłoni będzie miała na imię Róża.
Pewnego dnia, przypadkiem, choć wiemy, że przypadki nie istnieją
zobaczyłem ciebie i już od wtedy nie mogę przestać bez tego widoku. Nie ma
początku, ani końca. Nie ma ja, ty nie istnieje. Jest tylko jedno słowo. My. Dziękuję ci za te jaśminowe
wspomnienie. Moja Różo, moja Jaśmino.
– Powiedz jeszcze wiersz, kochany mój Gustawku,
powiedz – poprosiła męża.
–
Ty mój upierdusiu, powiem ci, powiem po raz tysięczny i będę mówił do końca
świata i jeszcze jeden dzień – odpowiedział i wyrecytował słowa, które ułożył
dla niej.
Zapamiętanie.
Jaśminem
cię owieję.
Zapachem
jego owładnę.
Pyłkiem
jaśminowym oprószę.
Białymi
płatkami zapłaczę,
gdy
opadać będą, dywanem się ścieląc.
Tak
oto, czerwcowym spotkaniom dwojga
hołd
składa, ten krzew ozdobny.
Naszych
czułości świadek.
Jaśminem
cię zapamiętam.
Kobieta
podniosła dłoń, pogładziła oszroniałe skronie męża i powiedziała: jestem taka
szczęśliwa z tobą Gustawie, moja miłości.
Deszcz
siąpił z nieba niekończącymi się zasobami, jakby płakali wszyscy anieli. Deszcz,
który zmywa wszystko, nie wszystko jest jednak w stanie zmyć. Nie zmyje śladów
miłości. Ich miłości. Zanim zatrzymał się na pobliskim drzewie wbijając się w
nie, kolorowy pojazd przekoziołkował, zawirował, zatańczył w powietrzu. Kwiaty
na przedniej karoserii straciły swój niepowtarzalny urok.
Teraz
wyglądały jakby ktoś zdeptał świeżo zebrany bukiet polnych kwiatów. Ze sobą na
zawsze… aż do śmierci. Tę część przysięgi wypełnili niechcący. Tę część
wypełnił los. Nie, nie los, los nie byłby tak okrutny, nie zabrałby małemu
chłopcu rodziców. To pijany kierowca, który za nic na swoje życie, za nic ma
życie innych. To pieprzony, nieodpowiedzialny nawalony idiota, który wypija
kilka drinków i wsiada za kierownicę. To pan życia i śmierci. Ignorant życia. Taki
co to za pieniądze ma wszystko. Ale rozumu za grosz. Taki co to wypija trunki z
najwyższej półki, ale na taxi gdzieżby tam miał wydawać, przecież ma dobrą nową
brykę, przecież to tylko kilka drinków. Dojedzie, tak jak dojeżdżał do dziś. Zawsze
się udawało.
Wchodzili
w zakręt kiedy padły ostatnie słowa ich miłości. Po przeciwnej stronie on,
bezmyślny zabójca. Pruł na podwójnym gazie. Nie bacząc na pogodę i promile w
żyłach. Gaz, gaz do dechy i wypuszczam czad, gaz, gaz do dechy, aż pulsuje
krew. Nagle światła samochodu naprzeciwko i znów gaz, nie hamulec. Amok. Potem
poślizg, huk i migotanie świateł.
–
Czy pan mnie słyszy? Proszę pana czy pan mnie słyszy? Niech ktoś wezwie
karetkę. Na litość boską niech ktoś wezwie pomoc. Trzeba wezwać pomoc, tam jest
dwoje ludzi…
Z
oddali słychać wycie syren. Deszcz zmywał czerwone ślady. Krew wsiąka w ziemię.
Może kiedyś wyrośnie tu krzak róży albo jaśminu…
Policjant
zaciskając szczęki powiedział do mężczyzny. – To znów pan?! Tym razem nie
ujdzie panu na sucho. Tym razem posunął się pan za daleko. Mężczyzna zamknął
oczy, alkohol pozwolił mu odpłynąć… Policjant odwrócił głowę w odruchu złości i
dzięki temu zobaczył chłopca. Leżał niedaleko. Z trzepoczącym się sercem
podbiegł do dziecka. Boże, niech on żyje, niech ten chłopiec żyje wypowiadał
niczym magiczną formułkę. Ciało chłopca leżało bezładnie. Przykucną i drżącą
dłonią sprawdził puls. Karetka, gdzie ta karetka wykrzyczał na całe gardło.
Pociemniało w oczach. Gdybym mógł własnoręcznie unicestwiłbym tego patałacha
pomyślał. Dwa lata temu stracił swoje dziecko myślał, że nigdy się nie
pozbiera, że nie wróci do służby. Ale wrócił, wrócił, żeby nie oszaleć i żeby
łapać takich łapciuchów, takich bezmyślnych morderców. Wrócił, aby śmierć jego
jedynego syna nie pozostała „zbezczeszczona”. Nienawidził pijaków. Nie miał dla
takich litości. Klęczał przy chłopcu, nie był w stanie wstać. Wróciły najgorsze
koszmary. Żyj chłopaku, żyj. Z oddali słyszał głos syren. Strażacy „szczypcami” cieli blachę samochodu. Wyciągając
ciała. Lekarze przekładali dziecko na nosze. Kapitan Sadowski zapytał –
co z nim? – Żyje, ale stan jest ciężki. Miejmy nadzieję, że .
Niech
pan nie kończy zdania – padło – niech pan uratuje tego chłopca. Tej nocy Kapitan Sadowski nie zmrużył oka.
Tej
nocy nie wypełniło się życie. Nie wykipiało z brzegów. Beztroską nie dotrzymało
słowa, nie dopełniło obowiązku. Tyle mieli chwil do przeżycia, historii do
opowiedzenia. Tyle zdjęć do pokazania. Zostali tak bezpańsko tam, w miejscu o
którym się mówi zakręt przejścia, most na drugą stronę. Na nic ostrożność . Wpadli
na drzewo z którego kiedyś stolarz wystruga trumnę. Bo taki jego los,
przyjmować to co odebrało. Życie.
Małe
dzieci pamiętają wiele. Czasami otwierają się na chwilkę bramy pamięci. Potem
zamykają, tak jakby miały za zadanie bronić niewinnych. Serafin potrafił
otwierać tą furtkę. Czasami, kiedy usłyszał głos syreny strażackiej, albo kiedy
poczuł zapach jaśminu, albo tęsknił za rodzicami przywoływał ten zapamiętany
fragment. Ostatni fragment podróży rodziców.