przy ul. 15-go Grudnia 36
Ul. Św. Anny 36. Budynek Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Juliana Tuwima.
Dziś.
Dziś.
Zmieniła się nie tylko biblioteka, nazwy ulic również. Nie zmieniła się jednak moja do niej lubość.
Kto wie może ktoś znajdzie moje książki na półkach błądząc jak ja kiedyś w labiryncie...
Napiszcie mi, proszę, najwyżej na jedną stronę pliku Word
wspomnienie Waszych bibliotek. Dlaczego są dla Was ważne. ... no to napisałam :)
Książki
wędrówki duszy
podróże po światach
słowem, słowem, słowem
w puste serce tkliwość
wplatam.
/EMc./
Czytanie
książek towarzyszy mi odkąd tylko poznałam sztukę czytania.
Skoro uwielbiam czytać książki, a na bezludną wyspę zabrałabym... książki.
Skoro uwielbiam czytać książki, a na bezludną wyspę zabrałabym... książki.
To był
pamiętny dzień. Z zapartym tchem z wypiekami na twarzy przekroczyłam próg
miejsca, o którym tyle słyszałam. Na sam dźwięk tego słowa zawsze ogarniało
mnie dziwne wewnętrzne uczucie i ja, choć mała i z małym początkującym światem wiedziałam,
czułam całą sobą, że jest to dobre uczucie. Jakże się nie myliłam. Biblioteka,
to dobre słowo, może nawet najlepsze. Zatem tego pamiętnego dnia uchyliłam furtkę,
a otworzyły się przede mną wrota, wrota do nieznanych krain. Biblioteka miejska w Brzezinach zapadła mi w pamięci chyba wszystkimi zmysłami. Pierwszy był zmysł
wzroku, to on widokiem zatrzymał mnie i zostawił z rozdziawioną buzią. To, co
do tej pory było zasłyszeniem teraz się objawiło i zachwytem zostało. Potem napłynął,
choć zdawać by się mogło, że raczej zakradł drugi zmysł. Zmysł węchu. Podrażnił
receptory i przedostał się zapachem ksiąg, a on wypełnił płuca, odurzył, potem krążył,
od stóp do głów, aż na koniec wędrówki krwiobiegiem dotarł do serca i uwiódł. Niczym
najlepsze pachnidło namaścił, przypieczętował moją do nich miłość, pozostającą
we mnie do dziś. Biblioteka. Zapamiętałam ją emocją, która delikatnie obudziła
zmysł dotyku, kiedy można było wejść pomiędzy regały, zaginąć niczym w
labiryncie i dotknąć tych fascynujących bezkresu sięgających ksiąg. I każdej,
której łaknęłam i zapragnęłam dotknąć, otworzyć i przewrócić stronice po
stronicy, a wtedy ich dźwięczność silnie pobudzała następny zmysł. Zmysł
słuchu. Do dziś kocham ten dźwięk. Szelest przewracanych kart, na podobieństwo
trzepotu motylich skrzydeł furkocze w głowie, tego dogłosu nie zastąpi nic.
Kochałam zagubić się w tych ciągach korytarzy, labiryntach wypełnionymi po
brzegi, tym, co uchwycone i zamknięte w słowach,
„świętych księgach”, by
później zostać odnalezioną przez przemiłą panią bibliotekarkę i z żalem wielkim
z niego wyjść. Tak, myślę, że to jedyny labirynt, z którego nie chce odnaleźć
się drogi do wyjścia. Od tego pamiętnego dnia…
Otwierając książkę wiem, że zabierze mnie ona w inne nieznane krainy.
W podróż po światach drugiego człowieka. Wkraczam do nich zaproszona
przez autora. Przekraczam niewidzialny portal i wychodzę na spotkanie
przygodzie. Idę krok w krok z bohaterami. Napawam się ich radościami. Płaczę,
kiedy oni płaczą i osuszam ich łzy, swoje ocieram ukradkiem. Szukam wzruszeń,
emocji wkraczając w ten nieprzewidywalny świat...
Biblioteka,
to dobre słowo, może nawet najlepsze.
Książki
pielgrzymki po
światach
emocji, których dotąd
nie znałam…
/EMc/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...