środa, 16 listopada 2016

Woda na młyn, czyli... Koniec Świata

Lubię pisać na tematy zadane (też). Od kilku sezonów wspaniała pisarka Magdalena Kordel wprowadziła projekt - napisz ze mną książkę. Trudno nie skorzystać.
Napisałam więc i wysłałam. Czy się spodoba... któż to wie.
Tak czy tak, bohaterki panoszą się u mnie, a na to pozwolić nie mogę.
Zamknę je więc w ich świecie. Będzie to "Koniec Świata".
Tymczasem zapraszam do poczytania części z całości...



Woda na młyn.

– Oczadziałaś? – Halinka wrzeszczała do słuchawki, nie mogąc ukryć emocji. –Kobieto, czyś ty na głowę upadła?! Krupnik ci zaszkodził? Słońce styki przegrzało? Baśka! Na litość boską, opamiętaj się.
Teraz już piszczała do słuchawki. Zawsze kiedy się zdenerwowała jej głos brzmiał niczym zmurszała piszczałka, choć wolałaby, żeby był to głos czarodziejskiego flecika. – Całą noc przez ciebie nie spałam i to nie jedną zresztą. Wysłałaś mi ten kretyński mali parę tygodni po twoim zniknięciu z „frapującymi” załącznikami, na widok których omal nie zeszłam z tego świata, że jesteś na końcu świata i nie masz dostępu do Internetu. Nie, no wspaniale! Pogratulować fantazji. Z ciebie przyjaciółka jak z koziej dupy trąba, tyle ci powiem na wstępie. – wypowiedziała resztę tyrady na wdechu.
– Też się cieszę, że cię słyszę Halinko – usłyszała melodyjny głos przyjaciółki. Zawsze zazdrościła jej tego anielskiego zaśpiewu. Co prawda nigdy nie słyszała ani chórów anielskich, ani choćby jednego anioła, ale gdyby usłyszała… z całą pewnością, byłby właśnie taki, jak głos przyjaciółki.
– Sraty graty!  Ja tu od zmysłów odchodzę, a już szczególnie od kiedy przejrzałam pocztę od łaskawej hrabini. Pisać do ciebie nie ma sensu, bo netu niet, dzwonić też, bo w telefonie jak zdarta płyta słyszę… abonent chwilowo niedostępny, abonent chwilowo niedostępny. No to było ponad moje siły. Ja wiem, że ty chciałaś zmienić swoje życie. Ba! Ja cię sama do tego nakłaniałam, i bóg mi świadkiem, że żałuję tego równie mocno, jak tego, że zrobiłam sobie depilację, wiesz jaką… ale Baśka, to … to co ja zobaczyłam, to nie zmiana, to jakiś koszmar. Te zdjęcia mnie p r z e r a z i ł y. Ja mam słabe nerwy, ja mam sfatygowaną zastawkę, mnie nie stać na takie atrakcje. Życie mi jeszcze miłe, moja kochana. Dlaczego ty mi to robisz?!              
 Uwielbiam te twoje powiedzonka. Wygadałaś się, przeszło ci? – zapytała, po czym łagodnie przeszła do śpiewu, wprawiając przyjaciółkę w osłupienie.
W moim magicznym domu, daj mi go dobry boże.
W takim zaczarowanym domu, nic mi się stać nie może.
Anioł, co na zydelku cichutko sobie siedzi .
Raz spojrzy w prawo, to znów na lewo
i życie domu bacznie śledzi.
Wieczorem na mym łóżku, przy głowie mojej siada ,
a ja mu wtedy w wieczornej ciszy, różne historie opowiadam.
Ile w tym moim domu, cudów i ile jest radości.
Ilu przygarnia tu do siebie, ludzi strapionych, ilu gości.
Anioł cierpliwie słucha i tylko czasem westchnie,
by potem szepnąć mi do ucha, tak cichuteńko bezszelestnie.
Spij już dziecino miła, bo cały dom już zasnął.
I nawet księżyc tam za domem dawno już temu, dawno zasnął.
A jutro wczesnym rankiem, jak tylko dzień na świat zawita ,
magiczny domek słońce oświeci i będzie znów wędrowców witał.
Śpij już więc dziecino droga w zaczarowanym domku,
a ja polecę tam do nieba i powiem wszystko komu trzeba.
O tym magicznym domku, daj ci go panie boże.
Może to co mu powiem o tobie, w tej prośbie ci pomoże.
lalalalalalalala.

Halina wraz z każdą nutką znanej, ale przerobionej przez przyjaciółkę piosenki, czuła jak jej i tak już wielkie po osobistej mamie Jadwidze oczy, wychodzą sobie z orbit i najwyraźniej nie zamierzają przestać.
  Widzę, że humorek dopisuje – odpowiedziała i przetarła oczy, tak na wszelki wypadek, żeby powstrzymać ich dalszą ekspansję. – Ale ja ci powiem, jesteś niespełna rozumu. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Ja do tego ręki nie przyłożę. Możesz sobie śpiewać ile chcesz i co chcesz nie bacząc, że beczysz jak koza, bo umówmy się co jak co, ale śpiewać to ty lubisz ale nie umisz, – podkreśliła, choć wiedziała, że co jak co, ale głos i słuch to Baśka ma, i jeśli czegoś jej brak, to rozumu. Tak z rozumem odkąd wyjechała bóg wie gdzie, było troszkę gorzej.
– Więc jeśli myślisz, dalej nazywać tę rozpadającą się chałupę magicznym domkiem, to sama sobie tę magię uprawiaj! – wrzasnęła. – Na litość boską, oczu nie masz? To nie magiczny domek, to ruina. Ruuu iiiii nnnaaa.– na wszelki wypadek gdyby do Baśki miała nie dotrzeć ta ważna wiadomość, przeciągnęła sylaby.
– Może i ruina, ale już moja. Mówię ci, ten dom ma duszę!
– Noooo, z całą pewnością ma i to nie jedną. Kobito, w tym domu, tfuu, w tej ruinie jest dusz od cholery i ciut, ciut. I patrząc po tych zdjęciach śmiem twierdzić, że miejsca to tu dla ciebie jest stanowczo …brak!  Zaraz, zaraz, czy ja dobrze zrozumiałam, ty powiedziałaś: może i ruina… ale… już …moja?!
Po drugiej stronie słychać było „siejący się mak” i trzepot skrzydeł muchy owocówki.
– W imię Ojca i syna i ducha Świętego.– Halinka podniosła rękę, robiąc energicznie znak krzyża. –  Święta Rito od spraw trudnych, Święta Rito od spraw trudnych, Święta Rito od spraw trudnych  – wezwała trzy razy, bo wezwani po trzykroć podobno przybywają. – Nie proszę o siebie, proszę byś przywróciła mojej przyjaciółce Barbarze z domu Budziarek rozum. Straciła go i tak ją trzyma.
– No wiesz! –Basia żachnęła się – chyba troszkę przesadzasz. –  Miałam nadzieję, że kto, jak kto, ale właśnie ty będziesz mnie wspierała. Od zniechęcania i łojenia miałam ciotkę.
W słuchawce zaległa cisza, w Halinie zabuzowała krew, a w głowie biegały rozszalałe myśli… no Halinka, brawo, brawo, bravissimo. Ale jesteś wredna. I przyjaciółka z ciebie jak z koziego zada trąbka. Dziewczyna przechodziła w „domu” gehennę, a ty zamiast ją wspierać wbijasz nóż w plecy. Uciekła od tego, co dane ci było samej nie raz słyszeć : – „Do czego ty się nadajesz, niedojdo?”, „Zginiesz, jak Andzia w parku”, ”Co ty byś beze mnie zrobiła?” , „Masz dwie lewe ręce”, „Rusz dupę , darmozjadzie”, „Jesteś nikim, rozumiesz, bękarcie?”. To i jeszcze inne, „miłe” przytyki wysłuchiwała co dnia od ciotki, która po śmierci mamy, była jej rodziną zastępczą, a ty nikczemna, kopiesz leżącego. No brawo ty.
Skąd się biorą tacy ludzie? Myśli kotłowały się po jej głowie. Zawsze zadziwiało ją to, dlaczego dwie siostry bliźniaczki, podobne jak dwie krople wody, tak bardzo różniły się od siebie. Katarzyna, mama Basi była ciepła, czuła i wrażliwa, zaś ciotka Bogusława, zimna, szorstka i brutalna. I właśnie tej brutalności doświadczała przyjaciółka.
– Jesteś tam? – Zapytała cichutko, wiedziała, że Halinka ma prawo się złościć.
– Jestem Basiu, jestem. Przepraszam, bardzo cię przepraszam – wyszeptała w słuchawkę. – Gdzie jesteś? Zaraz będę przy tobie, tylko powiedz. Wybaczysz mi? – zapytała, a w głosie słychać było troskę.
– Nie mam czego wybaczać, przecież wiesz. Jestem na Końcu Świata.
– Gdzieee?! Nieee… Nie wierzę w to co słyszę. To ja się samobiczuję, że podła, że wredna jestem, a ty dalej swoje?! Na końcu świata, powiadasz?! To se tam na tym końcu świata siedź i to nawet do końca świata! O!
– Ale ja naprawdę jestem na Końcu Świta.
– Taaa! Brnij dalej, z tymi dowcipami, ale do pustej słuchawki! – huknęła ze złością.
– Nie rozłączaj się, proszę. Koniec Świata, tak się nazywa miejscowość w której jestem. Sprawdź sobie.
– Ty mówisz serio.
– Serio.
– Ja z tobą zwariuję – zaśmiała się – dobra, niech ci będzie, pójdę za tobą na ten koniec świata, a nawet pojadę.

Tym razem śmiały się obie.


Korek ciągnął się niemiłosiernie na długość półtora kilometra. Samochód toczył się więc po drodze tempem ślimaka. Choć co by nie powiedzieć, ślimak raczej pełza niż się toczy. Halina miała chcąc nie chcąc dużo czasu na ten Koniec Świata. Przez cały czas zachodziła w głowę co się stało, że Baśka kupiła dom w tak dalekim i odludnym miejscu, o ironio rzeczywiście na samym końcu świata. Wiedziała, że ciotka nie dawała jej żyć, ale musiało zajść coś, czego dziewczyna nie mogła już unieść. I z całą pewnością dowie się co to było, niech no tylko tam dotrze. Najpierw jednak utuli Basieńkę. Czuła, słyszała to w jej głosie, że tym razem stało się coś więcej, dużo, dużo więcej. Musiało się stać, inaczej nie trafiłaby na koniec świata do rudery, bo domem nazwać tego pożal się panie boże przybytku nazwać się nie dało. Jeśli to co widziałam na fotografiach jest prawdą, to zaczynam się o przyjaciółkę bać – rozmyślała. Przecież w tym domu aż roi się od duchów. Te wszystkie przedmioty nadgryzione zębem czasu, pianino z co drugim białym, a raczej pożółkłym zębem, rozwalające się komody, krzesła z podartą tapicerką, stare fotografie z których spoglądały smutne twarze, walające się ubrania, które pokryła warstwa kurzu, strach pomyśleć co pod nimi mieszka. Wzdrygnęła się na samą myśl o gryzoniach. Ten dom nie napawał optymizmem. Wyglądał, jakby ktoś opuszczał go w pośpiechu.
Tak, jej przyjaciółka musiała przeżyci coś, co zmusiło ją do takiego kroku, do takiego desperackiego kroku!

Dom ciotki, w którym mieszkała, a raczej pozory domu, bo w tym układzie, Basia robiła za służącą, i jej życie w nim nie było bajką, no chyba, że byłaby to bajka o kopciuszku i złej macosze. Bo kochana cioteczka Dżili, albo Cruella, jak nazywały ją za plecami, była na wskroś zła. O ironio, to wcielenie diabła nosiło imię Bogusława, a powinna raczej hańba, bo nic boskiego nie wnosiła do życia innych. Sława, owszem ta część pasowała jak ulał. Cioteczka niczym wprawna aktorka odgrywała rolę kobiety o nieposzlakowanej opinii, zawsze głęboki pokłon i dzień dobry sąsiedzie, co słychać, jak się czuje babcia? No na tej grze pozorów mogłaby zdobywać sceny świata, sława murowana. – Ech życie… – westchnęła. – Ściany, czasami tylko ściany wiedzą o nich całą prawdę, bestie w ludzkiej skórze. – wypowiedział na głos.

Barbara siedziała na progu chyba stuletniego domu, przymrużała oczy obserwowała jak drobinki kurzu unoszą się w ostatnich promieniach czerwcowego słońca i tańczą swój podniebny taniec. Było tak cicho, iż miała wrażenie, że słyszy jak całe rodziny korników uwijają się, żeby do rana zjeść jej chatkę i modliła się, żeby to był tylko wytwór jej wyobraźni. Pokochała to miejsce, ten dom, chciałaby tu zostać do końca świata. Urzekło ją to miejsce od pierwszego wejrzenia. Ten dom miał w sobie duszę. To nic, że trzeba było naprawić dach, a w zasadzie przeprowadzić generalny remont. Zrobi to, uratuje od zapomnienia to cudowne miejsce. Tyle tu skarbów, pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Co dla jednego jest skarbem, dla innych rupieciem. Halinka uznała to za rupiecie, jej prawo. A ja wyczyszczę i doprowadzę do świetności co tylko się da. Przeciągnęła się, rozmasowała obolałe ramiona. No tak, mają prawo boleć, pomyślała. W końcu odwaliłam już kawał dobrej roboty. Wyszlifowana komoda i stół i drewniane krzesła czekały tylko na położenie farby. Do renowacji pianina zamówi specjalistę, bo co jak co ale to pianino musi tu zostać. Te porządki zrobiły przy okazji całkiem dobrą robotę dla niej samej. Odgruzowała dom ze zbędnych rzeczy, ale przede wszystkim głowę z nadmiaru trosk i pytań co dalej.
Przedwieczorne powietrze gęste było od jaśminowego, zapachu. Uwielbiała jaśmin, tak jak jej mama. Jego zapach zawsze przywoływał z pamięci obrazy, kiedy to w ciepłe czerwcowe wieczory siadały na ławeczce pod jaśminowymi krzewami, wtedy Basia mówiła, – mamo, a powiesz ten jaśminowy wiersz. Jaśminem pachniały moje sny…? Powiedz, jak poznałaś tatę, proszę.
A kiedy mama zaczynała opowiadać, Basia zamykała oczy, wtulała się w nią i czuła, jak jej ciepły, pełen miłości głos otulał jej malutkie ciałko. Jeszcze wtedy wierzyła, że te chwile będą trwały wiecznie.

białopłatków wonna gałązka
jaśminowym upojeniem
zapowiedziała
miłości
bezgrzesznością
słów 
wyszeptanie
  
kocham te obietnice
to jaśminowe 
nocywitanie.

– Jaśminem pachną moje sny, mamo – wypowiedziała na głos, a gorące, palące tęsknotą łzy, spływały po policzkach… – Jak mogłaś mi to zrobić? Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy, mamo? – kierowała w niebo słowa żalu, szukając wzrokiem, jakby tam na przepływającej chmurze miała ją zobaczyć, kiedy usłyszała odgłos zbliżającego się samochodu. Szybkim ruchem otarła oczy. Czyżby ktoś zbłądził, pomyślała? Wstała, wolnym krokiem po zarośniętej wysoką trawą dróżce, kierowała się ku drewnianej furtce. Samochód zatrzymał się dokładnie wtedy, kiedy ją uchyliła, drzwiczki zaskrzypiały, jakby witały gościa…
– O rany, to niemożliwe, co ty tu robisz? – wrzeszczała podskakując z radości.
– Jak to co? Przybyłam za tobą na koniec świata, żeby cię ratować przed niegodziwością tego świata.
– Ale dziś?
– Jak widać.
– Miałaś być w przyszłym tygodniu, przecież praca, urlop…
– Nieee, no jak tak się cieszysz, że jestem dziś, to ja wsiadam, zawracam i już mnie nie ma.
– No przecież wiesz, że się cieszę wariatko.
– No pewnie, że przecież wiem, drażnię się z tobą, ty niedobra. Lepiej chodź, pokażesz mi to stare, zawalone stertą rupieci domiszcze. –kończyła, wpadając w ramiona przyjaciółki. –  Oj, przepraszam, nie rób takiej miny, bo ci zostanie. Niech ci będzie, pokaż mi ten swój raj, na ..
– Końcu świata – przerwała – a żebyś wiedziała – dokończyła śmiejąc się od ucha do ucha.
– A co ty tu będziesz, że sobie tak pozwolę zapytać, robić w tym swoim zamku, księżniczko?
– Z całą pewnością, nie będę się użalać nad sobą. Już dość:
Nikt mnie nie kocha.
Nikt mnie nie lubi.
Jestem beznadziejna.
Jestem brzydka.
Jestem do niczego.
Nic nie potrafię...
Bo jak to mówią: Mówisz - Masz!

To była woda na młyn, mojego życia... Woda na młyn, rozumiesz?! Może więc najwyższy czas zmienić przekonania...?
– Wody na młyn?
– Nie patrz na mnie tak dziwnie, nie rozumiesz?
– Eeee… nieee? – Będziesz miała m ł y n?
 JenyJulek, Hala, jaki młyn? Będę pisała książki.
– Wróciłaś, kochana moja, wróciłaś. Jak dobrze cię znów widzieć!– wrzasnęła Halina. Podbiegła do przyjaciółki, objęła rękoma, uniosła i zakręciła z nią piruety. – Możesz sobie i te swoje młyny budować, bo najważniejsze, że wróciłaś. Moja ty kochana pisarko. Już zamawiam egzemplarz.
– Ale co ty z tymi młynami? Zresztą, nieważne. Lepiej mnie puść, bo słyszę, że mi żebra trzeszczą i chodź, domek nad potokiem czeka.
– Domek powiadasz? – zapytała zadziornie, – a niech ci będzie. A gdzie my będziemy spać, pani pisarko? – zapytała stawiając Basie nagle na ziemi. – Ty może masz bujną wyobraźnię, moja, nie sięga aż tak daleko. Ja za Brunhildę robiła na ruinach tego zamczyska robiła nie będę.
– A to się zdziwisz.


– Wygodne to łóżko, sama je wymalowałaś?
– Wymalowałam, a nawet czyściłam. Wszystko od podstaw. Zawsze podobały mi się przecierane meble. Ten to perełka, musisz przyznać.
– Przyznaję. I powiem ci, że mnie zatkało, jesteś moją bohaterką.
Dziewczyny siedziały umoszczone na drewnianym łóżku, wygodny, miękki materac zachęcał do leniuchowania. Półmrok, rozświetlały roztańczone płomienie świeczek, które Basia porozstawiała po całym pokoju.
– Chcesz przywołać duchy przeszłości, wabiąc je świecami?
– A ty ciągle swoje. Powtarzam ci, tu nie ma żadnych duchów – ofuknęła przyjaciółkę.
– Nie ma, nie ma, ale po co wywoływać wilka z lasu? Podobno, kiedy świecisz lampkę na cmentarzu, to dusza przychodzi…
– Ta, zimą w kozaczkach, latem w sandałach. Czy widzisz tu cmentarz?
– Na zdjęciach widziałam, więc wiem co mówię.
– Halina!
– Już dobrze, dobrze, milknę jak grób.
Zachichotały razem…
– Przywiozłam winko, twoje ulubione. Chciałam zostać matką chrzestną tego domku, ale boję się, że jak puknę butelką, choćby najdelikatniej, to się ta twoja wymarzona ruina rozleci. Nie, no żartuje –  uśmiechnęła się widząc minę przyjaciółki. To całkiem fajny dom. Podrasujesz go jeszcze i będzie jak malowany. Dlatego zamiast rujnować rui… dom, napijemy się za jego przyszłość.
– Gwarantuję ci, że po tym co ci powiem będziesz chciała się napić. Bo ja z całą pewnością. 
Halinka spojrzała na przyjaciółkę, rzeczywiście była jakaś inna, zmieniona. Myślała, że jest przewrażliwiona, ale teraz, teraz widziała to lepiej. Kąciki ust Basi układały się nienaturalnie w podkówkę. Schudła. Sińce pod oczami. Ale najważniejszy był wyraz oczu, a raczej brak wyrazu. Oczy przyjaciółki były nieobecne, spojrzenie puste.
– Po tym co mi zapowiedziałaś, a raczej jak, mam ochotę napić się już, i boję się, że na to co usłyszę jedna butelka może nie wystarczyć.
– Może.
– Baśka! Błagam cię, mów, że wreszcie!
– Nie jestem owocem miłości.
– Że co?
– Że to! Jestem owocem gwałtu.
Halina siedziała jej oczy robiły się coraz to większe. Usta otwierały, ale klucha, która rosła w gardle nie pozwalała na wydobycie się głosu.
– Zatkało cię. Mnie też.
– Basiu…
– Basiu, Basiu… twoja przyjaciółka Basia jest owocem owszem, ale nie miłości, tylko grzechu, zepsutym, zgniłym, owocem gwałtu. I teraz wszystko układa się w całość. Teraz wiem, dlaczego ciotka mnie tak nienawidzi, dlaczego nienawidziła mamy, dlaczego całe życie była sama, dlaczego nienawidzi facetów. I wiesz co, ja się zastanawiam, czy do śmierci mamy ktoś nie przyłożył ręki. I czy nie była to jej reka…
– Jezu, Basiu, co ty mówisz…?

Za oknem zahuczała sowa. Halinka podskoczyła, złapała się za serce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...