Napisałam więc i wysłałam. Czy się spodoba... któż to wie.
Tak czy tak, bohaterki panoszą się u mnie, a na to pozwolić nie mogę.
Zamknę je więc w ich świecie. Będzie to "Koniec Świata".
Tymczasem zapraszam do poczytania części z całości...
– Oczadziałaś? – Halinka wrzeszczała do słuchawki,
nie mogąc ukryć emocji. –Kobieto, czyś ty na głowę upadła?! Krupnik ci
zaszkodził? Słońce styki przegrzało? Baśka! Na litość boską, opamiętaj się.
Teraz już piszczała do słuchawki. Zawsze kiedy się
zdenerwowała jej głos brzmiał niczym zmurszała piszczałka, choć wolałaby, żeby
był to głos czarodziejskiego flecika. – Całą noc przez ciebie nie spałam i to
nie jedną zresztą. Wysłałaś mi ten kretyński mali parę tygodni po twoim
zniknięciu z „frapującymi” załącznikami, na widok których omal nie zeszłam z
tego świata, że jesteś na końcu świata i nie masz dostępu do Internetu. Nie, no
wspaniale! Pogratulować fantazji. Z ciebie przyjaciółka jak z koziej dupy
trąba, tyle ci powiem na wstępie. – wypowiedziała resztę tyrady na wdechu.
– Też się cieszę, że cię słyszę Halinko – usłyszała
melodyjny głos przyjaciółki. Zawsze zazdrościła jej tego anielskiego zaśpiewu.
Co prawda nigdy nie słyszała ani chórów anielskich, ani choćby jednego anioła,
ale gdyby usłyszała… z całą pewnością, byłby właśnie taki, jak głos
przyjaciółki.
– Sraty graty! Ja tu od zmysłów odchodzę, a już szczególnie
od kiedy przejrzałam pocztę od łaskawej hrabini. Pisać do ciebie nie ma sensu,
bo netu niet, dzwonić też, bo w telefonie jak zdarta płyta słyszę… abonent
chwilowo niedostępny, abonent chwilowo niedostępny. No to było ponad moje siły.
Ja wiem, że ty chciałaś zmienić swoje życie. Ba! Ja cię sama do tego
nakłaniałam, i bóg mi świadkiem, że żałuję tego równie mocno, jak tego, że
zrobiłam sobie depilację, wiesz jaką… ale Baśka, to … to co ja zobaczyłam, to nie
zmiana, to jakiś koszmar. Te zdjęcia mnie p r z e r a z i ł y. Ja mam słabe
nerwy, ja mam sfatygowaną zastawkę, mnie nie stać na takie atrakcje. Życie mi
jeszcze miłe, moja kochana. Dlaczego ty mi to robisz?!
– Uwielbiam
te twoje powiedzonka. Wygadałaś się, przeszło ci? – zapytała, po czym łagodnie
przeszła do śpiewu, wprawiając przyjaciółkę w osłupienie.
W
moim magicznym domu, daj mi go dobry boże.
W
takim zaczarowanym domu, nic mi się stać nie może.
Anioł,
co na zydelku cichutko sobie siedzi .
Raz
spojrzy w prawo, to znów na lewo
i
życie domu bacznie śledzi.
Wieczorem
na mym łóżku, przy głowie mojej siada ,
a
ja mu wtedy w wieczornej ciszy, różne historie opowiadam.
Ile
w tym moim domu, cudów i ile jest radości.
Ilu
przygarnia tu do siebie, ludzi strapionych, ilu gości.
Anioł
cierpliwie słucha i tylko czasem westchnie,
by
potem szepnąć mi do ucha, tak cichuteńko bezszelestnie.
Spij
już dziecino miła, bo cały dom już zasnął.
I
nawet księżyc tam za domem dawno już temu, dawno zasnął.
A
jutro wczesnym rankiem, jak tylko dzień na świat zawita ,
magiczny
domek słońce oświeci i będzie znów wędrowców witał.
Śpij
już więc dziecino droga w zaczarowanym domku,
a
ja polecę tam do nieba i powiem wszystko komu trzeba.
O
tym magicznym domku, daj ci go panie boże.
Może
to co mu powiem o tobie, w tej prośbie ci pomoże.
lalalalalalalala.
Halina
wraz z każdą nutką znanej, ale przerobionej przez przyjaciółkę piosenki, czuła
jak jej i tak już wielkie po osobistej mamie Jadwidze oczy, wychodzą sobie z
orbit i najwyraźniej nie zamierzają przestać.
– Widzę,
że humorek dopisuje – odpowiedziała i przetarła oczy, tak na wszelki wypadek,
żeby powstrzymać ich dalszą ekspansję. – Ale ja ci powiem, jesteś niespełna
rozumu. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Ja do tego ręki nie przyłożę. Możesz
sobie śpiewać ile chcesz i co chcesz nie bacząc, że beczysz jak koza, bo umówmy
się co jak co, ale śpiewać to ty lubisz ale nie umisz, – podkreśliła, choć
wiedziała, że co jak co, ale głos i słuch to Baśka ma, i jeśli czegoś jej brak,
to rozumu. Tak z rozumem odkąd wyjechała bóg wie gdzie, było troszkę gorzej.
–
Więc jeśli myślisz, dalej nazywać tę rozpadającą się chałupę magicznym domkiem,
to sama sobie tę magię uprawiaj! – wrzasnęła. – Na litość boską, oczu nie masz?
To nie magiczny domek, to ruina. Ruuu iiiii nnnaaa.– na wszelki wypadek gdyby
do Baśki miała nie dotrzeć ta ważna wiadomość, przeciągnęła sylaby.
–
Może i ruina, ale już moja. Mówię ci, ten dom ma duszę!
–
Noooo, z całą pewnością ma i to nie jedną. Kobito, w tym domu, tfuu, w tej
ruinie jest dusz od cholery i ciut, ciut. I patrząc po tych zdjęciach śmiem
twierdzić, że miejsca to tu dla ciebie jest stanowczo …brak! Zaraz, zaraz, czy ja dobrze zrozumiałam, ty
powiedziałaś: może i ruina… ale… już …moja?!
Po
drugiej stronie słychać było „siejący się mak” i trzepot skrzydeł muchy
owocówki.
–
W imię Ojca i syna i ducha Świętego.– Halinka podniosła rękę, robiąc energicznie
znak krzyża. – Święta Rito od spraw
trudnych, Święta Rito od spraw trudnych, Święta Rito od spraw trudnych – wezwała trzy razy, bo wezwani po trzykroć podobno
przybywają. – Nie proszę o siebie, proszę byś przywróciła mojej przyjaciółce Barbarze
z domu Budziarek rozum. Straciła go i tak ją trzyma.
–
No wiesz! –Basia żachnęła się – chyba troszkę przesadzasz. – Miałam nadzieję, że kto, jak kto, ale właśnie
ty będziesz mnie wspierała. Od zniechęcania i łojenia miałam ciotkę.
W
słuchawce zaległa cisza, w Halinie zabuzowała krew, a w głowie biegały
rozszalałe myśli… no Halinka, brawo, brawo, bravissimo. Ale jesteś wredna. I przyjaciółka
z ciebie jak z koziego zada trąbka. Dziewczyna przechodziła w „domu” gehennę, a
ty zamiast ją wspierać wbijasz nóż w plecy. Uciekła od tego, co dane ci było
samej nie raz słyszeć : – „Do czego ty się nadajesz, niedojdo?”, „Zginiesz, jak
Andzia w parku”, ”Co ty byś beze mnie zrobiła?” , „Masz dwie lewe ręce”, „Rusz
dupę , darmozjadzie”, „Jesteś nikim, rozumiesz, bękarcie?”. To i jeszcze inne,
„miłe” przytyki wysłuchiwała co dnia od ciotki, która po śmierci mamy, była jej
rodziną zastępczą, a ty nikczemna, kopiesz leżącego. No brawo ty.
Skąd
się biorą tacy ludzie? Myśli kotłowały się po jej głowie. Zawsze zadziwiało ją to,
dlaczego dwie siostry bliźniaczki, podobne jak dwie krople wody, tak bardzo
różniły się od siebie. Katarzyna, mama Basi była ciepła, czuła i wrażliwa, zaś ciotka
Bogusława, zimna, szorstka i brutalna. I właśnie tej brutalności doświadczała
przyjaciółka.
–
Jesteś tam? – Zapytała cichutko, wiedziała, że Halinka ma prawo się złościć.
–
Jestem Basiu, jestem. Przepraszam, bardzo cię przepraszam – wyszeptała w
słuchawkę. – Gdzie jesteś? Zaraz będę przy tobie, tylko powiedz. Wybaczysz mi?
– zapytała, a w głosie słychać było troskę.
–
Nie mam czego wybaczać, przecież wiesz. Jestem na Końcu Świata.
–
Gdzieee?! Nieee… Nie wierzę w to co słyszę. To ja się samobiczuję, że podła, że
wredna jestem, a ty dalej swoje?! Na końcu świata, powiadasz?! To se tam na tym
końcu świata siedź i to nawet do końca świata! O!
–
Ale ja naprawdę jestem na Końcu Świta.
–
Taaa! Brnij dalej, z tymi dowcipami, ale do pustej słuchawki! – huknęła ze
złością.
–
Nie rozłączaj się, proszę. Koniec Świata, tak się nazywa miejscowość w której
jestem. Sprawdź sobie.
–
Ty mówisz serio.
–
Serio.
–
Ja z tobą zwariuję – zaśmiała się – dobra, niech ci będzie, pójdę za tobą na
ten koniec świata, a nawet pojadę.
Tym
razem śmiały się obie.
Korek
ciągnął się niemiłosiernie na długość półtora kilometra. Samochód toczył się więc
po drodze tempem ślimaka. Choć co by nie powiedzieć, ślimak raczej pełza niż
się toczy. Halina miała chcąc nie chcąc dużo czasu na ten Koniec Świata. Przez
cały czas zachodziła w głowę co się stało, że Baśka kupiła dom w tak dalekim i
odludnym miejscu, o ironio rzeczywiście na samym końcu świata. Wiedziała, że ciotka
nie dawała jej żyć, ale musiało zajść coś, czego dziewczyna nie mogła już
unieść. I z całą pewnością dowie się co to było, niech no tylko tam dotrze.
Najpierw jednak utuli Basieńkę. Czuła, słyszała to w jej głosie, że tym razem
stało się coś więcej, dużo, dużo więcej. Musiało się stać, inaczej nie trafiłaby
na koniec świata do rudery, bo domem nazwać tego pożal się panie boże przybytku
nazwać się nie dało. Jeśli to co widziałam na fotografiach jest prawdą, to
zaczynam się o przyjaciółkę bać – rozmyślała. Przecież w tym domu aż roi się od
duchów. Te wszystkie przedmioty nadgryzione zębem czasu, pianino z co drugim
białym, a raczej pożółkłym zębem, rozwalające się komody, krzesła z podartą
tapicerką, stare fotografie z których spoglądały smutne twarze, walające się
ubrania, które pokryła warstwa kurzu, strach pomyśleć co pod nimi mieszka.
Wzdrygnęła się na samą myśl o gryzoniach. Ten dom nie napawał optymizmem.
Wyglądał, jakby ktoś opuszczał go w pośpiechu.
Tak,
jej przyjaciółka musiała przeżyci coś, co zmusiło ją do takiego kroku, do
takiego desperackiego kroku!
Dom ciotki, w którym mieszkała, a raczej pozory
domu, bo w tym układzie, Basia robiła za służącą, i jej życie w nim nie było
bajką, no chyba, że byłaby to bajka o kopciuszku i złej macosze. Bo kochana
cioteczka Dżili, albo Cruella, jak nazywały ją za plecami, była na wskroś zła.
O ironio, to wcielenie diabła nosiło imię Bogusława, a powinna raczej hańba, bo
nic boskiego nie wnosiła do życia innych. Sława, owszem ta część pasowała jak
ulał. Cioteczka niczym wprawna aktorka odgrywała rolę kobiety o
nieposzlakowanej opinii, zawsze głęboki pokłon i dzień dobry sąsiedzie, co
słychać, jak się czuje babcia? No na tej grze pozorów mogłaby zdobywać sceny
świata, sława murowana. – Ech życie… – westchnęła. – Ściany, czasami tylko
ściany wiedzą o nich całą prawdę, bestie w ludzkiej skórze. – wypowiedział na
głos.
Barbara
siedziała na progu chyba stuletniego domu, przymrużała oczy obserwowała jak
drobinki kurzu unoszą się w ostatnich promieniach czerwcowego słońca i tańczą
swój podniebny taniec. Było tak cicho, iż miała wrażenie, że słyszy jak całe
rodziny korników uwijają się, żeby do rana zjeść jej chatkę i modliła się, żeby
to był tylko wytwór jej wyobraźni. Pokochała to miejsce, ten dom, chciałaby tu
zostać do końca świata. Urzekło ją to miejsce od pierwszego wejrzenia. Ten dom
miał w sobie duszę. To nic, że trzeba było naprawić dach, a w zasadzie
przeprowadzić generalny remont. Zrobi to, uratuje od zapomnienia to cudowne
miejsce. Tyle tu skarbów, pomyślała i uśmiechnęła się do swoich myśli. Co dla
jednego jest skarbem, dla innych rupieciem. Halinka uznała to za rupiecie, jej
prawo. A ja wyczyszczę i doprowadzę do świetności co tylko się da. Przeciągnęła
się, rozmasowała obolałe ramiona. No tak, mają prawo boleć, pomyślała. W końcu
odwaliłam już kawał dobrej roboty. Wyszlifowana komoda i stół i drewniane
krzesła czekały tylko na położenie farby. Do renowacji pianina zamówi
specjalistę, bo co jak co ale to pianino musi tu zostać. Te porządki zrobiły
przy okazji całkiem dobrą robotę dla niej samej. Odgruzowała dom ze zbędnych
rzeczy, ale przede wszystkim głowę z nadmiaru trosk i pytań co dalej.
Przedwieczorne powietrze gęste było od
jaśminowego, zapachu. Uwielbiała jaśmin, tak jak jej mama. Jego zapach zawsze
przywoływał z pamięci obrazy, kiedy to w ciepłe czerwcowe wieczory siadały na
ławeczce pod jaśminowymi krzewami, wtedy Basia mówiła, – mamo, a powiesz ten
jaśminowy wiersz. Jaśminem pachniały moje sny…? Powiedz, jak poznałaś tatę, proszę.
A kiedy mama zaczynała
opowiadać, Basia zamykała oczy, wtulała się w nią i czuła, jak jej ciepły,
pełen miłości głos otulał jej malutkie ciałko. Jeszcze wtedy wierzyła, że te
chwile będą trwały wiecznie.
białopłatków
wonna gałązka
jaśminowym
upojeniem
zapowiedziała
miłości
bezgrzesznością
słów
wyszeptanie
wyszeptanie
kocham te
obietnice
to
jaśminowe
nocywitanie.
– Jaśminem
pachną moje sny, mamo – wypowiedziała na głos, a gorące, palące tęsknotą łzy,
spływały po policzkach… – Jak mogłaś mi to zrobić? Dlaczego nie powiedziałaś mi
prawdy, mamo? – kierowała w niebo słowa żalu, szukając wzrokiem, jakby tam na
przepływającej chmurze miała ją zobaczyć, kiedy usłyszała odgłos zbliżającego
się samochodu. Szybkim ruchem otarła oczy. Czyżby ktoś zbłądził, pomyślała?
Wstała, wolnym krokiem po zarośniętej wysoką trawą dróżce, kierowała się ku
drewnianej furtce. Samochód zatrzymał się dokładnie wtedy, kiedy ją uchyliła,
drzwiczki zaskrzypiały, jakby witały gościa…
– O rany, to
niemożliwe, co ty tu robisz? – wrzeszczała podskakując z radości.
– Jak to co?
Przybyłam za tobą na koniec świata, żeby cię ratować przed niegodziwością tego
świata.
–
Ale dziś?
–
Jak widać.
–
Miałaś być w przyszłym tygodniu, przecież praca, urlop…
–
Nieee, no jak tak się cieszysz, że jestem dziś, to ja wsiadam, zawracam i już
mnie nie ma.
–
No przecież wiesz, że się cieszę wariatko.
– No pewnie, że przecież wiem, drażnię się z tobą,
ty niedobra. Lepiej chodź, pokażesz mi to stare, zawalone stertą rupieci
domiszcze. –kończyła, wpadając w ramiona przyjaciółki. – Oj, przepraszam, nie rób takiej miny, bo ci
zostanie. Niech ci będzie, pokaż mi ten swój raj, na ..
– Końcu świata – przerwała – a żebyś wiedziała – dokończyła
śmiejąc się od ucha do ucha.
– A co ty tu będziesz, że sobie tak pozwolę zapytać,
robić w tym swoim zamku, księżniczko?
–
Z całą pewnością, nie będę się użalać nad sobą. Już dość:
Nikt
mnie nie kocha.
Nikt
mnie nie lubi.
Jestem
beznadziejna.
Jestem
brzydka.
Jestem
do niczego.
Nic
nie potrafię...
Bo
jak to mówią: Mówisz - Masz!
To była woda na młyn, mojego życia... Woda na młyn, rozumiesz?! Może więc najwyższy czas zmienić przekonania...?
– Wody na młyn?
– Nie patrz na mnie tak dziwnie, nie rozumiesz?
– Eeee… nieee? – Będziesz miała m ł y n?
– JenyJulek,
Hala, jaki młyn? Będę pisała książki.
– Wróciłaś, kochana moja, wróciłaś. Jak dobrze cię znów
widzieć!– wrzasnęła Halina. Podbiegła do przyjaciółki, objęła rękoma, uniosła i
zakręciła z nią piruety. – Możesz sobie i te swoje młyny budować, bo
najważniejsze, że wróciłaś. Moja ty kochana pisarko. Już zamawiam egzemplarz.
– Ale co ty z tymi młynami? Zresztą, nieważne.
Lepiej mnie puść, bo słyszę, że mi żebra trzeszczą i chodź, domek nad potokiem
czeka.
– Domek powiadasz? – zapytała zadziornie, – a niech
ci będzie. A gdzie my będziemy spać, pani pisarko? – zapytała stawiając Basie nagle
na ziemi. – Ty może masz bujną wyobraźnię, moja, nie sięga aż tak daleko. Ja za
Brunhildę robiła na ruinach tego zamczyska robiła nie będę.
– A to się zdziwisz.
– Wygodne to łóżko, sama je wymalowałaś?
– Wymalowałam, a nawet czyściłam. Wszystko od
podstaw. Zawsze podobały mi się przecierane meble. Ten to perełka, musisz
przyznać.
– Przyznaję. I powiem ci, że mnie zatkało, jesteś
moją bohaterką.
Dziewczyny siedziały umoszczone na drewnianym łóżku,
wygodny, miękki materac zachęcał do leniuchowania. Półmrok, rozświetlały
roztańczone płomienie świeczek, które Basia porozstawiała po całym pokoju.
– Chcesz przywołać duchy przeszłości, wabiąc je
świecami?
– A ty ciągle swoje. Powtarzam ci, tu nie ma żadnych
duchów – ofuknęła przyjaciółkę.
– Nie ma, nie ma, ale po co wywoływać wilka z lasu?
Podobno, kiedy świecisz lampkę na cmentarzu, to dusza przychodzi…
– Ta, zimą w kozaczkach, latem w sandałach. Czy
widzisz tu cmentarz?
– Na zdjęciach widziałam, więc wiem co mówię.
– Halina!
– Już dobrze, dobrze, milknę jak grób.
Zachichotały razem…
– Przywiozłam winko, twoje ulubione. Chciałam zostać
matką chrzestną tego domku, ale boję się, że jak puknę butelką, choćby
najdelikatniej, to się ta twoja wymarzona ruina rozleci. Nie, no żartuje – uśmiechnęła się widząc minę przyjaciółki. To
całkiem fajny dom. Podrasujesz go jeszcze i będzie jak malowany. Dlatego
zamiast rujnować rui… dom, napijemy się za jego przyszłość.
– Gwarantuję ci, że po tym co ci powiem będziesz
chciała się napić. Bo ja z całą pewnością.
Halinka spojrzała na przyjaciółkę, rzeczywiście była
jakaś inna, zmieniona. Myślała, że jest przewrażliwiona, ale teraz, teraz widziała
to lepiej. Kąciki ust Basi układały się nienaturalnie w podkówkę. Schudła. Sińce
pod oczami. Ale najważniejszy był wyraz oczu, a raczej brak wyrazu. Oczy
przyjaciółki były nieobecne, spojrzenie puste.
– Po tym co mi zapowiedziałaś, a raczej jak, mam
ochotę napić się już, i boję się, że na to co usłyszę jedna butelka może nie
wystarczyć.
– Może.
– Baśka! Błagam cię, mów, że wreszcie!
– Nie jestem owocem miłości.
– Że co?
– Że to! Jestem owocem gwałtu.
Halina siedziała jej oczy robiły się coraz to
większe. Usta otwierały, ale klucha, która rosła w gardle nie pozwalała na
wydobycie się głosu.
– Zatkało cię. Mnie też.
– Basiu…
– Basiu, Basiu… twoja przyjaciółka Basia jest owocem
owszem, ale nie miłości, tylko grzechu, zepsutym, zgniłym, owocem gwałtu. I
teraz wszystko układa się w całość. Teraz wiem, dlaczego ciotka mnie tak
nienawidzi, dlaczego nienawidziła mamy, dlaczego całe życie była sama, dlaczego
nienawidzi facetów. I wiesz co, ja się zastanawiam, czy do śmierci mamy ktoś
nie przyłożył ręki. I czy nie była to jej reka…
– Jezu, Basiu, co ty mówisz…?
Za oknem zahuczała sowa. Halinka podskoczyła,
złapała się za serce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...