sobota, 21 czerwca 2014

Czerwcowa uważność.


Piękny, czerwcowy dzień. Z parkowej ławeczki obserwuję życie. Śnieżnobiały jaśmin uwodzi mnie swoim zapachem, gęstniejącą mgiełką zapachu mości się w moich nozdrzach. Zieleń traw zakrada się do moich stóp, pod którymi czuję puls ziemi. 
Dzikie kaczki fruną po niebie odbijającym się w lustrze stawu.
Chronią się w cieniu drzew, które kładą się bujnymi koronami
na lekko pofalowanej tafli. Za uchem swoim złowieszczym warkotem
uporczywie muzykuje komar. Odganiam natręta. Ale widać jest we mnie coś,
co go pociąga, albo zwyczajnie nie boi się śmierci. Zniża lot, ląduje na odkrytej linii szyi łaskocząc odnóżami to czułe miejsce. Słyszę szczęk lancetu, odgaduję intencje. 
Nie potrafił dać za wygraną, kończy życie.
Zerkam w niebo, myśląc o reinkarnacji skrzydlatego. Słońce wysłało promień,
który trafił na monetę wygrzewającą się na brukowej kostce. Zalśniła złotem, jednogroszówka. Ludzie chodzili, mijając się w ukłonach.
Ktoś zerknął przywołany błyskiem. Ominął grymasem.
Grosz przygasł, lecz za-pysznił się powtórnie, nowymi krokami.
Znów ktoś nie schylił się po proszącego, podążał za głosem kosa umoszczonego
na gałęzi wiekowego drzewca. Przymknęłam oczy, jak zawsze, kiedy słyszę tego solistę. Podniebnego artystę melodyjnych fletowych gwizdów, wyznającego godowymi strofami wolę monogamii. Upaja mnie każda zwrotka.
Otwieram oczy, by wgłębić się w moment. Okamgnienie.
Obserwatorzy kosowych wyznań pochłonięci rozmówkami oddalali się od koncertowej auli, pozostawiając moje obcowanie z ziemskim tu i teraz
i przeznaczeniem samotnego miedziaka. Przelatujący wietrzyk niczym chochlik zaplątał się w moje włosy, burząc misternie ułożoną fryzurę.
Dłoń odruchowo uniosła się w górę by ujarzmić wichrzyciela.
Ktoś spacerujący nieopodal odmachał uznając gest powitania,
potem przeszedł tuż, tuż. Zdziwiony pomyłką, ominął jednogroszówkę.
Potem kolejny ktoś, kto maszerował ze spuszczoną głową ze wstydu z melancholii czy też może nie dźwigał ciężaru, który w niej uwił gniazdo z dylematów egzystencjalnych, zatrzymał się. Jednogroszówka na próżno zabłysnęła nadzieją. Ktoś zrobił przed siebie kilka kroków, stanął, uniósł zwieszoną głowę i ożywiony zawrócił do pustego miejsca.

Słońce powoli ustępowało pola księżycowi.
Jednogroszówka ogrzewała się ciepłem mojej dłoni.
Pomyślałam wtedy, że byłyśmy tam w jednym czasie, w jednym miejscu...

Czasami w życiu bywa tak, że omijamy okazje, szczęśliwe zbiegi okoliczności.
Jeśli widzisz na ulicy grosz, schylasz się po niego i chuchasz...
na szczęście, czy omijasz?
Jeśli go miniesz, bo to grosz tylko, a potem zechcesz jednak wrócić,
może się okazać, że ktoś inny podniósł i dmuchnął na szczęście.

Los daje Ci znaki, okazje, więc bądź uważny...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...