2
maja 2018, czwarta rano, Bydgoszcz : opowiedz, jak będzie.
Gdy
sen nie nadchodzi,
noc
końca swego nie ma.
Powieki
zamknięte,
lecz
oczy otwarte szeroko.
Wstaje
świt.
Dzień
taki krótki.
I
znów noc.
I
znów sen nie nadchodzi.
Może
dziś nadejdzie,
choć
dla Ciebie
kochanie…
Nocą tęskni się inaczej. Nocą
tęskni się bardziej, mocniej, boleśniej.
Jak
to się mogło stać? Jeszcze wczoraj byli zakochani, świata poza sobą nie
widzieli. Bili jednym sercem.
Motyle
w brzuchu, plany na przyszłość, na podróż poślubną, na noc w której ona i on
rozpłyną się w sobie, kiedy wędrówki dłoni opowiedzą o pożądaniu, usta o
tęsknocie, a dusze podążą na spotkanie po moście, który zbudowali ze spojrzeń.
Potem będą przenosić góry, konie kraść, zjedzą beczkę soli.
A
kiedy czas oprószy skronie srebrem, pomilczą o wszystkim.
Nocą tęskni się
inaczej. Nocą tęskni się bardziej, mocniej, boleśniej.
Świat
zgasił światła, a mimo to nie spała. Kontemplowała sufit. Tyle w nim historii
zapisanych nieprzespanymi nocami.
A
może to on uwierał ją w powieki… prawdę mówiąc nie sen jest najgorszy,
najgorsze jest przebudzenie.
Przebudziłam się i już wiedziałam, że
wyrzygałam niemiłość…
Wczoraj
połknęłam na nią małe, białe tabletki. Może gdybyś nie mówił o czym myślisz,
może gdybyś powiedział co czujesz, może wtedy znaleźlibyśmy antidotum na
niemiłość… zamiast…
Jednostajne
muzykowanie szpitalnej aparatury bezpardonowo woła – Good Morning… Bydgoszcz, odbierając nadzieję na
łąki zielone, rajskie ogrody,
choć
wcale nie czekała na windę do nieba...
W
sali samobójców nie ma komitetów powitalnych.
Choć
właśnie na to liczyła… może wtedy byłaby z nim.
Dziś
jest lepiej, wiatr nie huczy złowieszczo, nie dmucha za kołnierz,
nie
kołysze wisielców. Mruczy tylko jak kot stęskniony pieszczoty,
czyżby
wiedział o czym myślała?
Wszystko
jest możliwe, przecież wczoraj przeszył ją na wylot.
***
Nadchodzi święto, nasze święto …
Schody milczą twoją nieobecnością. Judasz samotnie wytęża swoje trzecie oko. Telefon
nabrał wody w usta.
Są
przecież granice bólu, nie wiedziałeś?!
Jak
to się mogło stać?
Trzy
historie: moja, twoja i nasza. Nasza przerwana grzechem zaniechania.
Jeszcze
wczoraj podnosił uśmiechem kąciki jej ust. Jeszcze wczoraj całował jej życiodajne
wzgórza. – Wykarmisz nasze DNA, – szeptał – bo przecież nie zostawimy świata
bez naszych luster.
Mężczyźni tak łatwo
obdarowują kłamstwem.
Szeptałeś –jesteś moją
kokainą – a podzieliły nas dwie cienkie, czerwone kreski...
Nagle
twoje usta zapomniały jak ułożyć się w jestem.
Moje
w zostań.
Odkąd
ciebie nie ma, nie jestem już niczyja.
Odkąd
ciebie nie ma, nie lubię świtania.
Zamykam
okna, mimo to wpychasz się kolejnym porankiem, a przecież to ja byłam słońcem,
które rozgrzewało twoją skostniałą
duszę.
Tak… skostniałą duszę,
że też ogłuchłam na to prawdy mówienie.
Istnieje grawitacja, wiem to. Teraz to
ona ciągnie mnie do ciebie.
Kwiaty
zerwane, żyją nadaremnie. Splecione w warkoczach żałobnych wieńców smutnieją.
Płatek po płatku wyrwany z korony spada z mych drżących rąk wprost na świeżo
usypany kopiec ziemi, z wyliczanką:
mogłeś
mieć moje sny,
mogłeś
poznać nieznane,
mogłeś
sprawdzić moją niecierpliwość,
mogłeś
kruszyć nieśmiałość.
Mogłeś.
Nie
chciałeś mnie mieć?
Skropliła
mi się twoja nieobecności w kąciku oka, ale już odparowała. Odszedłeś.
Myślałam,
że tą kapitulacją dałeś mi nic, a ty zostawiłeś wszystko.
Dlatego
nie będę się bała reanimować motyli…
Chciałabym wierzyć, że
czułeś za dużo, a ja nie czułam nic. Tylko te rany po tobie
jeszcze broczą. Pamiętniki wspomnień. Tatuaże permanentnej beznadziei.
Istnieją
słowa niezatapialne w słonych wodach łez, może dlatego mowa jest srebrem, a
milczenie złotem…
wyplata
z alfabetu
czeki
bez pokrycia
linie
papilarne
ust
pustosłowia
deklaracje
niczym
autoportrety
wirują
rzucone
na wiatr
wianki
kwieciste
słowa
słowa
słowa
spadają
na scenę
życia
autografy
magiczne
wersety
rozsypane
pojedyncze
cyrografy
oblepione
sloganami
uprażone
na miodzie
pustosłowia
z
dodatkiem dziegciu
wielkie
słowa
beztroska
gra
teatr
przedstawienie
trwa
zaprzedać
duszę
złotomową
jakże
to tak
złotousty
wypalać
piętno
pustosłowiem
oszpecić
jakże
to
tak...
Jak to się mogło stać?
Jeszcze wczoraj o włos śmiertelnie zakochana, chciałam biec do Ciebie, do
niemiłości. Nie będzie mi samotniej bez ciebie, nie będzie mi samotniej ze
sobą. Samotność jest tylko złudzeniem.
Otworzę oczy na
kłamstwa, nastawię uszu na fałsz. Obdaruję nieobdarowane. Zrobię pierwszy krok.
Pierwszy krok nie należy do nóg, należy do serca i z kolejnym uderzeniem serca,
będę biec do życia, aż usłyszę łopot skrzydeł nadziei…. Kochany, nie
wiedziałeś? To nie jest próba generalna, w życiu przecież nie ma prób.
Podobno sznurek
wisielca przynosi szczęście, więc zostawię je sobie całe.
Jak to się mogło stać?
Jeszcze wczoraj pukałeś do moich zamkniętych oczu o czwartej nad ranem. Jeszcze
wczoraj…
Dziś o tej samej porze
siedziała na parkanie wpatrywała się w zabudowy po drugiej stronie rzeki. Brda
o czwartej rano jest taka piękna …
Już
umiem nie być „tylko twoja” – pomyślała i z namaszczeniem pogładziła świątynię , w
której tliło się maleńkie życie…
–
Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam, córeczko.
Jeszcze
się przejrzymy w oczach miłości. – wypowiedziała czule, a w tym zdaniu było
wszystko…
***
2 maja 2018, czwarta
rano, Bydgoszcz : opowiedz, jak będzie.
Wiosna. O tej porze roku świat budzi
się ze snu. Pszczoły uwijają się i zapylają rozchylone w zaproszeniu kielichy
kwiatów. Ptaki wykonując nieustannie kilometry lotów, znoszą swoim pisklętom
robaczki. W powietrzu słychać ich nawoływania, daj mi jeść, ćwir ćwir, jestem
głodny… świat pęka od nowożycia.
Na oddziale ginekologii
bydgoskiego szpitala, tego samego, gdzie parę miesięcy temu, kilka pięter
niżej, młoda kobieta wyrzygiwała
antidotum na niemiłość, położna mówiła energiczne:
– Przyj dziewczyno,
przyj.
Ostatni głęboki wdech,
ostatni heroiczny wysiłek. Najpierw główka, potem ramionka i wreszcie mały,
różowo-blady owoc, jej dziecko, powitało świat …
– Ma pani córeczkę.
Piękna.
2 maja 2018, czwarta
rano, Bydgoszcz.
W kącikach oczu
skropliła się nowo-obecność i spłynęła łagodnie, uwalniając matkę od lęków.
Małe ciepłe, wilgotne ciałko, krew z krwi, kość z kości tuliło się do jej
ciała, do spragnionego tej obecności jestestwa, do najgłębszych podkładów
miłości. Miłości wszystkich matek, których moc teraz w tej podniosłej chwili
czuła.
Nie
odczuwała zmęczenia, nie czuła nic. Nic oprócz wszechogarniającej błogości.
Okrzyk jej maleńkiej córeczki
na
powitanie świata dodał jej nadprzyrodzonych mocy. Jej życiodajne wzgórza obudzone
miłóścią, wypełniły się matczynym mlekiem.
Trzymała
w ramionach swój mały - wielki świat. – Wiktoria, moja Wiktoria, – szepnęła
wprost do maleńkiego uszka. – Zwycięstwo
życia nad śmiercią. Miłością nad niemiłością. – Witaj na świecie, mój skarbie.
Wiktoria
uśmiechnęła się błogo.
Pomyślała, że ten
uśmiech, to reakcja na dźwięk jej głosu. Ona, jej Wiktoria, rozpoznała swoją
mamę i po jej jestestwie rozlała się fala miłości tak wielkiej, że przez moment
bała się, że jej serce tego nie wytrzyma, że pęknie. Zabolało. To był pierwszy
ból, który sprawił jej przyjemność. Właśnie w tej magicznej chwili pojęła słowa
poety:
Miłość prawdziwa.
Matko.
Twa
miłość:
Bezgraniczna,
bezinteresowna.
Od
zmierzchu,
do
świtu.
Od
uśmiechu,
do
łez.
Od
wiosny,
do
zimy.
Od
początku,
do
końca.
Nie
ma innej
prawdziwej
miłości.
Małe nowożycie
poruszyło główką i uchyliło oczko, jakby chciało zapytać: – opowiedz, jak będzie?
Karina
stała z małym zawiniątkiem w oknie, trwając w zachwycie życia krzyknęła – …
Good Morning życie!
Good Morning Bydgoszcz!
Pochyliła się nad
córką – przejrzeć się, zachwycić,
wypięknieć w oczach miłości. Tak będzie….
2 maja 2018, czwarta
rano, Bydgoszcz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...