Serenada Mistrza.

Przedstawiam fragment z mojej opowieści, którą wysłałam na "konkurs" Magdaleny Kordel : Kto napisze ze mną książkę? Edycja IV. Kto się skusi?  

Pani wysiada - świeżutkie opowiadanie:)

A tak pisze  o opowiadaniu  Pani Magdalena : Cóż po przeczytaniu tego opowiadania jedno mam w głowie: chcę dalszej części, bo chcę się dowiedzieć co było dalej. Nie sądzicie, że aż się prosi o kontynuację?
                                                             
                                                       „Franza Schuberta Serenadą”

– Pani wysiada!– wyrwało ją z drzemki.
– Ale jak to?!– krzyknęła bardziej niż zapytała.
– Pani tu wysiada mówię przecież. Nie jadę dalej.
– Jak to, ale mówił pan, że jedzie do…
– Mówiłem, mówiłem, ale już nie jadę. Pani wysiada.
– No nie wierzę, nie wierzę, że to słyszę.  Boże niech mi pan powie chociaż gdzie ja jestem?
– To Malownicze. Taka mieścina na trasie do…
Samochód zatrzymał się przy najbliższym parkingu. Kierowca nawet nie zgasił silnika. Klara wysiadła z auta całkiem ogłupiała i nie siląc się na jakąkolwiek grzeczność rąbnęła drzwiczkami tak, że patrzyła czy te z drugiej strony nie otworzą się od podmuchu. Nawet nie spojrzała na właściciela pojazdu. Mało obchodziło ją to, co sobie w tej chwili pomyśli. Ładnie ją załatwił, nie ma, co. Że też posłuchała jego: – Pani jedzie do Wambierzyc, autobus dopiero za kilka godzin, jadę w okolicę, mogę zabrać…  Co - mi- strzeliło - do – głowy?! Upominała się w myślach, które jak się okazało wypowiadała na głos. Malownicze – srycze! – wrzasnęła.



Jechała do Wambierzyc, które zwane są Kłodzką Jerozolimą. Jechała tam po cud, a tak naprawdę wyprosić o rozum, bo tego ostatnio chyba jej najwyraźniej zabrakło. Tu w Wambierzycach w 1218 r. zdarzył się cud za sprawą mieszkańca, który po żarliwej modlitwie pod kapliczką maryjną, która była wydrążona w lipie został nagle uzdrowiony - odzyskał wzrok. Tak skoro on odzyskał wzrok, ona będzie się modlić jeszcze żarliwiej i wtedy…
Listopad za kilka dni odda swoje panowanie w ręce grudniowi, pomyślała i nawet się ucieszyła, bo w przeciwieństwie do deszczu, śnieg uwielbiała. Dziś niebo jakby było w zmowie z kierowcą i jej popierniczonym życiem, waliło na nią teraz strugami deszczu ze śniegiem. No tak przecież do pełni szczęścia oprócz zdrady męża, ciąży jego falmy brakowało jej tylko tego, deszczowego listopada i jakiejś mieściny o wybornej nazwie Malownicze. Stała po środku chodnika ociekając wodą, zamknęła oczy i zaklęła siarczyście. Orzesz ja cierpię dolę!
– Proszę pani, proszę wejść do środka – usłyszała czyjś głos. – Halo proszę pani proszę do mnie wejść.
Otworzyła oczy. W drzwiach kamienicy na przeciwko stała machając rękoma i wołając na nią, kobieta. Czego ode mnie może chcieć pomyślała? Jezdnia była pusta, więc nie szukała pasów. Chwyciła podróżny tobołek i przeszła na drugą stronę. Kobieta przywitała ją, mówiąc na jednym wdechu: – Dzień dobry. Pani przyjezdna i bez parasola w taką pogodę. Robiłam zmianę witryny, zobaczyłam jak wysiada pani z samochodu i stoi w tej deszczowo śniegowej fontannie, więc zawołałam. Klara uśmiechnęła się bardziej do tego słowotoku niż do niej i weszła do środka. Kątem oka zerknęła na witrynę z szyldem „BIBELOT”. W środku było ciepło, dopiero teraz poczuła, że trzęsła się jak osika, w połowie z emocji w połowie z zimna. Rozejrzała się po sklepie i za całe siedem złotych kupiła parasol. Ekspedientka zagadywała wytrwale, ale ostatnią rzeczą, o jakiej teraz marzyła, to spowiadać się nieznajomej. Zapytała tylko o nocleg i wyszła w strugi deszczu, tym razem skrywając się pod parasolem. Może to i niegrzecznie tak wyjść i nic. Ale chyba nie chciała być już grzeczna.
Skoro los zdecydował, że jej podróż skończy się tu, to ona losu posłucha. Miała zamiar modlić się żarliwie, więc to zrobi. Znajdzie w Malowniczym jakiś kościółek. W końcu najważniejsza jest intencja. Przechodziła się, więc po miasteczku w poszukiwaniu choćby kapliczki. Kluczyła wśród starych kamieniczek, które nosiły w sobie pamięć niejednej historii. Powietrze przesiąknięte było zapachem deszczu, który po woli z ulewy zmieniał się w kapuśniaczek. Minęła ryneczek z ratuszem, pomyślała sobie, że pomimo tego zapłakanego czasu, to miasteczko jest całkiem urokliwe. Może, gdyby kiedyś w innych okolicznościach, mogłaby tu zostać na dłużej… kto wie. Teraz jednak zorientuje się gdzie mogłaby się pomodlić, a potem pójdzie do pensjonatu, przebierze się i już ogrzana i wysuszona wróci. Zapuściła się dalej w kręte, wąskie uliczki przyglądając fasadom budynków. Miała ochotę pogładzić stare mury, kochała takie klimatyczne miejsca. Wolała je bardziej, niż współczesną architekturę. Na chodniku wyrósł przed nią drogowskaz, ucieszyła się, bo wskazywał kierunek, który teraz był dla niej priorytetem. Skręciła więc w uliczkę prowadzącą do kościółka. Od dłuższego momentu miała dziwne wrażenie, że słyszy muzykę. Teraz im bliżej była kościoła, tym wyraźniej ją słyszała. Tak, dałaby uciąć paznokieć, że słyszy skrzypce. Ale kto przy zdrowych zmysłach gra na skrzypcach o tej porze roku? Przecież palce, które śmiga swym jęzorem przedwcześnie przybyły dzidzio mróz, nie są w stanie przyciskać strun.  Szła jednak wiedziona dźwiękami, a nogi same ją niosły w ich kierunku. Minęła kilka kamienic, skręciła w uliczkę prowadzącą do kościółka. Pod kościółkiem stała opatulona w brązowy płaszcz kobieta, na dłoniach miała mitenki. Opierała skrzypeczki na swym lewym ramieniu i grała tak jakby to były skrzypce samego Stradivariusa.  Klara miała wrażenie, że jej podbródek wrósł czy też przymarzł do podbródka instrumentu. A z otworu rezonansowego ulatuje para. Lewa ręka pracowała na strunach, prawa zaś trzymała smyczek, który sprawnie wkradał się we wcięcie, mknąc to w górę to w dół; nadwyrężone mrozem końskie włosie, naciągnięte do granic możliwości pękało. A pojedyncze włosie tańczyło w rytm pociągnięć smyczka. Podeszła do skrzypaczki zapytała, co to za utwór. Wiedziała, że go zna, ale za nic w świecie nie mogła przypomnieć sobie czyj jest. Wyjęła z portfela pieniążek, wrzuciła do pudła i poprosiła o jeszcze. Stała wchłaniając każdą nutkę, każdy dźwięk. Było jej żal kobiety, choć skryła się pod daszkiem kościelnym i nie wystawała w deszczu, to jednak chłód był zbyt przejmujący na granie. Kobieta grała tak, że każdy dźwięk trafiał prosto w serce Klary, poruszając jakąś czułą strunę. Stała jak urzeczona. Wypełniała się nim. Z oczu bez jej zezwolenia płynęły kryształowe łzy… Skrzypce wygrywały pieśń jej duszy… Serenadę Schuberta. Choć mogłaby tu stać do skończenia świata, to jednak z bólem, lecz musiała odejść od skrzypaczki. Ale muzyka dalej brzmiała w jej ciele, jakby się w nią wrosła. Wiedziała już gdzie jest kościółek. Wyjęła karteczkę, na której widniał adres. Pensjonat Meridian ul. Wąwozowa 7, zawróciła więc i skierowała się w stronę pensjonatu.

Klara podeszła do kontuaru, za którym siedziała filigranowa kobieta, właściwie mogłaby powiedzieć, że to raczej młode dziewczę, takie przedwiośnie kobiety, była tak drobna. Kruczoczarna burza kręconych włosów podskoczyła i zatańczyła na głowie, kiedy dziewczyna zerwała się na widok nowo przybyłego gościa.
– Dzień dobry. Witam w pensjonacie Meridian. Nazywam się Weronika i miło mi panią gościć – wyrecytowała jednym tchem, wyciągając na powitanie dłoń. A kiedy się uśmiechnęła na jej policzkach wyskoczyły dwa wesołe dołeczki, jakby na Klary powitanie. Teraz wydała się jej jeszcze młodsza. Za pięknymi, pełnymi ustami, lśniły w perlistym uśmiechu zęby, tak białe i równe, że bała się uśmiechnąć. Kolor jej kości zębowej przy tych perłach pozostawiał wiele do życzenia.
– Dzień dobry – odpowiedziała, orientując się, że dłoń recepcjonistki zawisła w oczekiwaniu i troszkę zmieszana wyciągnęła rękę na powitanie. Chyba zbyt długo przyglądała się dziewczynie. Chciałabym pozostać tutaj przez jakiś czas. Czy znajdzie się wolny pokój?
– Oczywiście. Mamy do dyspozycji jeszcze kilka wolnych miejsc. Apartament, dwuosobowy, czteroosobowy. Jedynki niestety są obecnie zarezerwowane. Potrzebuje pani…
– Może być apartament – przerwała kobiecie – jestem sama, potrzebuję pokoju, gdzie będę mogła mieć ciszę. Jedyne czego chcę, to tylko by było cicho. Po prostu potrzebuję świętego spokoju – powiedziała z odrobiną niecierpliwości w głosie, myśląc, że niepotrzebnie tłumaczy się jakby nie było miłej, ale jednak nieznajomej.
– Oczywiście. Poproszę dokument  – tym razem śmiały się jej oczy. Dwa wielkie czarne jak węgliki oczy. Ależ ona jest urocza, pomyślała Klara, podając dowód tożsamości, niepotrzebnie byłam niemiła. Kiedy dziewczyna spisywała je dane, ona rozejrzała się dookoła, rejestrując wszystko, co było widoczne z miejsca przy kontuarze. Wszystko było tak jak należy. Pensjonat „od stóp do głów” cały był z drewna. Wszystko, co było w jego wnętrzu również. Klara była przeszczęśliwa oglądając pięknie rzeźbione meble, krzesła, stoły, szafki. Pomyślała, że mogłaby tu spędzić resztę życia. W sali gdzie ustawione były małe stoliczki i fotele, stał ogromny, obłożony kamieniem piec, a w jego palenisku tańczyły zbójnickiego płomienie ognia. Pomyślała, że ten, kto zaprojektował ten obiekt, miał doskonały pomysł na ożywienie tego zaczarowanego miejsca.
– Bardzo proszę – powiedziała recepcjonistka, wyrywając ją z zamyślenia –  tu jest klucz do pani pokoju, który znajduje się na piętrze. Klara odebrała go, uśmiechając się tym razem od ucha do ucha, bo loczki na głowie Weroniki znów skakały w swoim tańcu, jakby mówiły: – uśmiechnij się, tańcz i skacz… Zamówiła posiłek do pokoju i weszła na gorę. Pokój był przestronny, pośrodku stało ogromne łóżko. Miała ochotę rzucić się na nie, ale pomyślała, że wcześniej weźmie gorącą kąpiel. Musi zmyć z siebie wszystko to, co działo się w ostatnich godzinach. Włączyła radio i wtedy z głośników popłynęła Franza Schuberta Serenada. I zamiast tak jak zamierzała iść pod prysznic, usiadła w fotelu. Wyjęła pośpiesznie z torebki zeszycik i pozwoliła żeby ręka natychmiast notowała słowa, które na nią spływały i obmywały niczym deszcz.
„Franza Schuberta Serenadą”

Przywołana serenadą
co spłynęła mistrza nutą
przybyłam

stąpając jak we mgle krok za krokiem
przemierzałam szpalerem kamiennych aniołów
niemych posągów co w ciszy trwają
na cmentarzyskach
dusz

z rękami złożonymi do modlitwy
jakby prosiły o wybaczenie
ze spuszczonym wzrokiem
wbitym w nagrobki
anioły
stróże

ciszą ich przywołana nadziei wypatrując
przybyłam
nad twoją mogiłę
czy to miłości kres naszej miłości kres
nie tak to miało być
nie tak

zawrócę podążę za twoim śladem
a ty wypatruj mnie
wypatruj
mnie

prowadź
szmerem strumyka
podmuchem wiatru
ptasim trelem
motylich skrzydeł trzepotem
serenadą mistrza

a ty nie opuszczaj mnie
nie opuszczaj mnie
tylko poprowadź
prowadź po naszej miłości kres
naszej miłości kres
aż stęskniona stanę przed Tobą
i powiem
przybyłam.

Za oknem niebo dalej wylewało na ziemię łzy, które obijały się o szyby i parapety, wygrywając sobie tylko znaną muzykę. Klara pomyślała, że ktoś tam na górze poodkręcał kraniki i zapomniał zakręcić. Ten miarowy rytm dobrze na nią działał.  Muzyka Schuberta dawno już przestała płynąć. Siedziała i patrzyła na kartkę, na którą z jej oczu spływały diamentowe krople rozmazując atrament. Ale Klara wiedziała, że te łzy to łzy oczyszczenia i wszystko, co złe jest już poza nią.
Kiedyś chciała umrzeć. Ale nie teraz. Jej świat zmienił się, zmienił swój kształt. Opatuliła się kocem, potrzebowała na chwilkę zamknąć się w swoim bezpiecznym miejscu, odlecieć w krainę samotności. Tu i tylko tu była sama. Za zamkniętymi powiekami istniał świat, który należał tylko do niej. Od niej zależało, kogo chciała tam gościć na chwilę czy na dłużej. Dziś żegnała się z Leszkiem, raz na zawsze. Z kolumn sączyła się łagodna muzyka. Myśli w niespokojnej jak dotąd plątaninie teraz o dziwo stały się jakby senne. Odkąd usłyszała serenadę czuła się jak gdyby spłynął na nią wszechogarniający spokój, wewnętrzna cisza. Zrozumiała, że może być, kim zechce, może robić, co zechce. Może wszystko. Jest wolna, bo od dziś on dla niej nie istniał. Tak, to właśnie stało się dziś. Pierwszy raz od tylu długich dni zapomnę o tobie – wysyłała w przestrzeń. Wszystko, co mówiłeś, co robiłeś nie znaczy NIC. Ty nie znaczysz nic. Masz na imię Nikt!  Rozprawiam się ze swoim cieniem ostatni raz. Raz na zawsze. Teraz tu w Malowniczym, zaczął się nowy rozdział jej życia…
Nie ma przypadków… los dał jej nową szansę i ona Klara zamierza z niej skorzystać.

Zapraszam do wysłuchania
„Franza Schuberta Serenadą”
 
 
 
Ewa Maćkowiak.
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarz pojawi się po zatwierdzeniu...