piątek, 22 sierpnia 2014

5588

Takie ładne cyferki to i upamiętniłam.
Bez mądrych czy też nie mądrych wpisów zapisów, dla samej radości.
Bo mnie ta liczba raduje.
Raduje odwiedzinami przez przypadek czy też bez przypadku.
Bo podobno przypadki nie istnieją...
Wszystko jest po coś.
I ta magiczna liczba 5588 też.
Choćby po to, żeby mnie ucieszyć :)

niedziela, 17 sierpnia 2014

I Just Called to Say I Love You



Kućfa płyćfa! Co to w ogóle jest?!
No nie wierzę i w tej nie wierze zerkam raz jeszcze na zegarek. 
Chyba kogoś Bóg opuścił. Jakie chyba?! Na pewno!
Ledwie, co się człek kołderką przykryje, ledwie, co łepetynę do jaska przytuli,
a tu rozdzierające… I Just Called to Say I Love You …
Ustawiłam tę melodyjkę tylko, dlatego, że porzucił mnie amatos jełopos.
Po trzech długich latach amantos jełopos porzucił mnie w stylu jak można łatwo odgadnąć… klasycznym. Klasyczny styl porzucenia, to…?
To nowa dupa.
Nowa dupa, to jak się wyraziła moja koleżanka z pracy o empatii Rowu Mariańskiego
i mózgu dżdżownicy, choć nie wiem, czy i rowu i dżdżowniczki nie obrażam,
to dziewczyna, z którą owa wspomniana widziała jełoposa owego.

Ja wiedziałam, że tak powiem ze słyszenia, że podobno nic tak nie cieszy drugiego człowieka jak ludzka krzywda, ale właśnie o tymże mogłam się przekonać i to osobiście, naocznie tudzież nausznie. Otóż Wredka, bo taką miała ksywkę była zbiornikiem jadu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie napił się ze szklanki, z której piła, albo, co gorsza z butelki, do której się dossała. Co za ohydny zwyczaj, podchodzić do biurka, łapać za napój i bez pytania przechylać i wypijać gulgocząc do tego ohydnie gul gul gul jak rasowy menel jabola… Zresztą, co miała pytać wiedząc, że nikt nie poczęstuje. Brała i już. Najgorsze, że napój szedł do kosza bez względu ja ilość, jaka pozostała. Niby każdy był ostrożny, ale bestia była lepsza. Jakby się zaczajała. No zabawne to wcale nie było. Wszyscy jednomyślnie podejrzewali, że Wredka miała chyba zamontowany peryskop. Na pierwszy rzut oka niewidoczny, ale musiała go mieć jak dwa razy dwa jest cztery. Wyciągała go niepostrzeżenie i gdy tylko zobaczyła napój bez nadzoru, był jej.
Nikt nie śmiał potem pić takiego napoju… Każden normalny bał się, że Wredka napuściła jadu żmii, a z tym wiadomo, nie ma żartów. W pracy wiadomo na jad żmii antidotum nie ma, więc ryzykować nikt nie zechciał. Tak więc wracając do wątku o klasycznym porzuceniu dowiedziałam się od Wredki. Ja nie wiem jak i dlaczego ją życie skrzywdziło, że taka wredna z niej zołza ale na to, że sprawiła tym rewelacyjnym przekazem mi przykrość a sobie radość, to było porażające doświadczenie i usprawiedliwienia na nie, nie znalazłam.
Ale… dzień wcześniej…
Rozmawiam, przez komórę z Miśką.
Miśka to moja psiapsiółka od jagodzianych ludzików w przedszkolu, po dziś dzień 
i po grób zapewne zostanie. Ach, co to były za czasy, beztroskie i rozbrykane. 
Do dziś śpiewamy …jesteśmy jagódki, czarne jagódki… Gadam więc z nią i tłumaczę:
 – Stara, nie gniewaj się, ale nie mogę, nawet jakbym bardzo chciała, a zawsze chcę, przecież wiesz, dziś, pojutrze i po po jutrze tak, ale nie jutro, bo akurat jutro to ja jestem umówiona z Jarkiem, zależało mu. Chciał mi coś ważnego powiedzieć, nalegał. Wybacz, nie mogę. Stara, a może to zaręczyny? – Perorowałam do Miśki, nieświadoma, że Wredka stoi za moimi plecami i wchłania każde słowo, jak ziemia deszcz po długotrwałej suszy. Wiedziała żmija jedna gdzie i z kim mam się spotkać. 
Ja się właśnie zastanawiam, czy ona mnie śledziła?
Bo akurat przypadkiem w godzinie zero była na miejscu spotkania, a ja nie…
No jakoś w to nie wierzę. Ale może i to był przypadek? Zaraz przecież nie wierzę w przypadki. Moja wróżka ciągle mi o tym przypomina Pani Isiu, nie ma przypadków.

Przypadek, nie przypadek fakt, że Wredka na dzień dobry odparowała mi swą przemową lewy sierpowy między oczy, przebierając swoimi nóżętami, co przyznać 
z niechęcią, ale jednak muszę długimi i zgrabnymi:

– Hej, co tam u ciebie? Jak się czujesz? Pewnie ryczałaś przez całą noc? Palec cię nie boli od tego zaręczynowego pierścionka? Wystawił cię Jarosław, co kocie? Niezła ta jego nowa dupa, wiesz! A jak mu do ręki pasowała jej talia, a jaka ona giętka, aż pomyślałam, że gimnastykę artystyczną uprawia. – Wystrzeliła niczym karabin maszynowy.
Nosz w mordę jeża…
jak mną nie zatrzęsie, jak nie podwinę rękawów, jak nie wezmę zamachu, jak nie srutnę Wredce pomiędzy jej lekko zezujące oczy, a jak się ta nie zachwieje, a jak łapami niczym wiatrak nie zakołuje, jak nie runie cała i długa na świeżo mytą podłogę, jak się tymi kulosami zgrabnymi nie nakryje, to aż miło i ulga jaka…
Cóż moja pisarska wyobraźnia poszła w ruch i z każdym jej słowem była coraz to bardziej wizjonerska. Kiedy skończyła pytlować zapytałam ze stoickim spokojem:
– Laska strasznie mnie swędzi czoło, mogę się podrapać o twoje?
Odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam gdzie mnie nogi poniosą, czyli do kibla.
Nie jaraj, nie jaraj mówię do siebie i wcale się nie słucham.
Albo strzelę Wredzie w pysk tudzież czółko albo zapalę.
Z roboty wylecieć zamiaru nie mam, a po czołówce mogłabym ją stracić na mur beton.W końcu to nie ja sypiam z naczelnym. Sięgam do skrytki wciągam pakę, którą nazywamy „paczka ratunkowa” wyciągam papierosa, obwąchałam go prawą dziurką potem lewą i jeszcze raz i jeszcze, nozdrza chodzą mi jak u konika po biegu i kiedy się wreszcie nasyciłam schowam kusiciela całkowicie uspokojona. Wychodzę z azylu dumna, że dałam radę raz nie mieć czołówki z Wredką, dwa, że nie zajarałam. Bo nie jaram już od roku, więc szkoda byłoby spaść na psy przez te zgagę. Uspokojona jak po intonowaniu mantry OM idę do swojego biurka. Nagle przede mną jak grzyb po deszczu wyrasta Wredka. Jak i o co się potknęłam do dziś nie wiem i nie pamiętam. Jedno, co pamiętam to, że wylądowałam centralnie czołem w twarz wroga. I może nie byłoby afery, taka  bum-czołówka i po sprawie. Niestety trafiłam feralnie. 
Feralnie i dla zołzy i dla siebie. A ujmując sprawę ściślej chybiłam.
Moje czółko, które swędziło mnie klika minut wcześniej trafiło niczym grot strzały 
w dziesiątkę. Moją dziesiątką okazał się jej nos.
Mały zadarty do tej pory nossalek  rozplaszczył się i teraz ociekał krwią.
A Wredota po raz drugi w dość krótkim czasie zachwiała się, zakołowała łapkami, 
i runęła na wyschniętą już podłogę nakrywając się kulosami, co by nie mówić zgrabnymi…z tą różnicą, że tym razem był to najrealniejszy real, 
a nie wyobraźnia pisarza... niestety.
Niestety, bo cóż, skończyło się na pogotowiu i przesłuchaniu przez przystojnych,
ale jednak panów policjantów. Dzięki temu nie jestem już anonimowa. 
Jestem notowana. Jestem przestępczynią przez wielkie P.

Ledwie przeżyłam ten dzień.
Porzucenie, szyderstwa, napaść, policja.
Wybomblowałam więc nalewkę z dzikiej róży samiusia i calusią. 
Właśnie zasypiałam, a tu rozdzierające ciszę… I Just Called to Say I Love You…
Fakt, mogłam go wyciszyć albo i wyłączyć. Mogłam nawet wyrzucić przez okno,
ale o tym nie pomyślałam. Miałam jak słyszysz inne sprawy na głowie.
Pieprzona melodyjka. Ale chciałam słyszeć, że ktoś mnie kochaaaa buuuu..

– Iśka! Co ty do mnie rozmawiasz w jedno popołudnie tyle czadu? To niemożliwe!
– Stara niemożliwe to jest trzasnąć obrotowymi drzwiami. 
Reszta jest chyba możliwa, jak widać, czy raczej słychać. 
A teraz pozwól, że się położę spać. 



"Kolory życia".

Zamoczę stopy w strumyku, posłucham głosu natury.
Wiatru, który poruszył gałęzią, a potem rozgonił z nieba chmury.
I właśnie w takich chwilach jak ta, ma dusza o wolność prosi.
Posłucham więc głosu ziemi, wzrok na horyzont skieruję
i wolnym krokiem wyruszę  tam, gdzie mnie serce skieruje.

Przemierzę świat cały wzdłuż, wszerz, granic nie znając.
Z pieśnią wolności na ustach, stóp zbolałych nie żałując.
Zobaczę kolory życia w dłonie je chwytając.
Potem, choć ciało zmęczone, obraz namaluję,
by piękno wyrazić całe, które nam świat oferuje. 

Będzie to obraz miłością namalowany.
Bo świat taki właśnie jest - jeśli miłością go wyrażamy.

 -Ewa Maćkowiak-


piątek, 15 sierpnia 2014

Ech, jak miło :)


No jak ja się dziś cieszę...  
na skrzydełku książki Katarzyna Michalak - pisarka "Poczekajka" 
w nowej odsłonie..okładka cudna ... kilka słów ode mnie ...ale czad!
Katarzynkowe pisanie lubię i to jak! 
I powiem, że to dla mnie wyróżnienie tak "zaistnieć", 
kawałek energii swojej u ulubionej autorki odczytać. 
ech... po prostu cieszę się na to wyróżnienie, tym bardziej, że moja przygoda 
z Katarzyną Michalak zaczęła się właśnie "Poczekajką" i trwa do dziś, po prostu przepadłam, trudno nie przepaść. Spróbujcie tych książek w sensie... poczytajcie, przepadnieta! Mówię wam!
Książka jest w nowej szacie graficznej...jakże innej od pierwszej, ale cudna jest, urokliwa.
Ach się położę spać z bananem, będę miała bananowy sen i uśmiech...
Do twarzy mi w bananie.

"Dla Ciebie wszystko"

Dzięki Wydawnictwu Literackiemu i zapewne samej Autorce,
miałam przyjemność pochłonąć przedpremierowo książkę 
„Dla Ciebie wszystko. Za co bardzo, bardzo dziękuję.













Autor: Katarzyna Michalak
Tytuł: Dla Ciebie wszystko
Wydawnictwo:Wydawnictwo Literackie
 Data wydania: 28 sierpnia 2014 r.



„Dla Ciebie wszystko”, to książka, która w swej opowieści wplata losy bohaterów „Wiśniowego Dworku” oraz „W imię miłości”. Ania, bohaterka tej ostatniej, 
mała rudowłosa dziewczynka, która po śmierci mamy trafia do nieznanego jej dotąd dziadka, to teraz na kartach najnowszej powieści już dorosła osoba. 
Anna Kraska, czuła, troskliwa wypełniona wrażliwością kobieta. 
Kończy studia medyczne, dotrzymując tym obietnicy złożonej sobie i swojej umierającej mamie na kartach „W imię miłości”.  
I na chwilę, ta zdolna absolwentka zanim wyruszy robić karierę w Stanach, 
wraca w swoje ukochane strony na Jabłoniowe Wzgórze. 
Nie wie tylko, że to miejsce zatrzyma ją na dłużej niż myślała. 
Bo życie ma dla niej zupełnie inne plany. Teraz przewrotny los zamiast kariery stawia na jej drodze małego chłopca, który porusza w niej najczulsze struny. 
Ania całym sercem ogarnia tę małą kruchą istotkę tak niewinną, zagubioną, a rozpoznaną w głębi duszy jako samą siebie kiedyś, kiedy była rzuconą na ogromne nieznane morze życia dziecko. 
To, które skradło jej serce właśnie zostało pozostawione samo sobie w szpitalu, a ostatnie słowa, 
które zapamięta i tylko one będą go trzymały przy nadziei, to słowa jego najukochańszej mamy:
 – Mamusia wróci po ciebie jutro rano... 
Piotruś, zostawiony przez matkę mały, kilkuletni chłopiec. To dla niego będzie ryzykowała wiele, 
nawet utratę odebranego na dniach dyplomu. Świeżo upieczonej pani doktor pomaga w tym Daniel poszukiwany na całym świecie haker, którego historię poznałam na kartach „Wiśniowego Dworku”. 
Ale zanim to zrobi Ania musi najpierw uratować jego życie, które wisi na włosku, kiedy to przypadkiem odnajduje go pobitego do nieprzytomności. Uratować życie i… pokochać. Poznaje też Danusię jego siostrę, kobietę, która wraz z mężem prowadzi rodzinny dom dziecka, z którą też zaplotą się jej drogi tak, 
że zostaną przyjaciółkami., które będą się wspierały w dobrych i złych chwilach, nawet w tych, kiedy dowiedzą się, że Daniel zginął na jachcie z rąk policji podczas akcji pościgowej. 
Jednym zdaniem… będzie się działo, będą emocje…
Czy poszukiwany haker zdąży pomóc Annie w sprawie małego Piotrusia zanim zginie? 
Czy Piotruś wystawiony na łaskę i niełaskę dorosłych, obcych i pozbawionych empatii ludzi wtuli się 
w ramiona mamy, na którą z niesłabnąca wiarą i miłością czeka?
Ale, po to by poznać losy bohaterów, odsyłam do lektury.

Książki Katarzyny Michalak poruszają mnie za każdym razem.  
Dzięki temu, że jest w niej tyle prawdy o nas, ludziach.
Za każdym razem za każdym tytułem wiem, że nie będę się mogła zawieść. 
Lekkie pióro, choć nie koniecznie lekkie tematy to jest to, co niewątpliwie gwarantuje mi nazwisko Katarzyny Michalak. „Dla ciebie wszystko”, to pozycja, którą do takich właśnie należy. 
Dla Ciebie wszystko” to książka o tym, co tak naprawdę ma w życiu znaczenie. 
O sile miłości, przyjaźni, zaufania. .
Pokochałam małego chłopca, moje serce drżało razem z nim, kiedy leżał w szpitalnym łóżeczku drżąc ze strachu przed ludźmi, od których był zależny, kiedy czekał na swoją mamę. Polubiłam tego hakera, 
który zaryzykuje swoją wolność dla ratowania małego, nieznanego chłopca. Polubiłam Danusię, 
która potrafi oddać swoją bezgraniczna miłość dzieciom, którym nie dane było mieć rodziców.
Autorka w doskonały sposób zaplotła losy bohaterów książek, tworząc ścieżkę wspomnień 
do poprzednich powieści. Ta pozycja jak to zawsze w powieściach autorki wnosi wiele emocji. 
Targały mną od początku. Lubię jak pisarka to robi  i śmiem twierdzić, 
że robi to z ogromną satysfakcją. Za te emocje należy się pokłon, bo chyba to jest najważniejsze, 
napisać książkę tak, aby poruszyła w czytelniku jego wrażliwość. 
Kasia Michalak czyni to za każdym razem. Książkę sercem polecam. 
A jeszcze bardziej przeczytanie jej zaraz po dwóch poprzednich… 
a później, kiedy zabrzmi ostatnią kropką, udać się na urlop, a przynajmniej na spacer.

****
O tym jak książka do mnie dotarła...

Dzwonek zadzwonił dwa razy wyrywając ją z zamyślenia. 
Kto to może być, pomyślała. Chciała tylko odrobiny spokoju. Jej emocje były ostatnio wystawione na wielką próbę wytrzymałości… przynajmniej do tej pory tak jej się wydawało.
Po cichu na paluszkach tak żeby ten, kto stał po ich drugiej stronie nie usłyszał jej kroków podeszła do drzwi, spojrzała w lupkę judasza i odetchnęła z ulgą. Po drugiej stronie niczym w lustrze wypukłym zobaczyła troszkę zniekształconą ale przyjazną twarz pana listonosza… 
Jakoś przyszedł jej do głowy film, „Listonosz dzwoni zawsze dwa razy”, no tak dzwonek rozdarł ciszę dokładnie dwa razy. Otworzyła drzwi i witając miłego, znajomego pana powiedziała: – Dzień dobry.
– Dzień dobry, a dziś chyba będzie jeszcze lepszy, przesyłka dla pani. - Powiedział i wyjął z wielkiej czarnej listonoskiej torby dużą kopertę.
– Do mnie?!– Zapytała zdziwiona, wzięła pakunek i zanim podpisała awizo rozerwała niecierpliwie brązowy papier. To nie możliwe… książkaaaa i to, jaka! Wydruk najnowszej powieści jej ulubionej autorki! 
Zaczęła popiskiwać, podskakując jak dziecko, któremu spełniło się życzenie. Pan listonosz uśmiechał się od ucha do ucha jak zwykle, kiedy wręczał jej takie przesyłki. Chyba tylko z racji urzędu nie podskakiwał wraz z nią, choć zawsze cieszył się jej radością, kiedy dostawała książkę, jej nieskrępowana prawie dziecięca radość działa na niego tak, jakby sam odbierał te prezenty… odebrał podpis i mówiąc do widzenia zamknął za sobą drzwi.
O kurka blaszka, jak dobrze, że zrobiłam obiad pomyślała i w tym momencie usłyszała jak w drzwiach znajomo zazgrzytał  klucz. Uśmiechnęła się. – Cześć Królowo usłyszała, czuję jakiś znajomy zapach czy będzie dziś mój ulubiony obiadek?
– Cześć Królu.Tak. Ale mam do ciebie prośbę, czy mógłbyś mi kupić w osiedlaku kawę i ciasteczka, 
bo akurat się skończyły, a zapowiada się na to, że będę miała dłuuugą noc przed sobą.
– Dla ciebie wszystko! – Usłyszała i pomyślała… skąd on zna tytuł książki…???

************
Książka ciekawi, wzrusza, zmusza do zarywania nocy.
Bohaterowie wnerwiają, doprowadzają do łez, powodują, że trzymam kciuki, wywołują uśmiechy.
Cała plejada przeżyć...jak to u Tej Michalak!
Choć książki  jeszcze nie posiadam, wiem, że okładka jest przepiękna i klimatyczna...cóż nie dziwota.
Autorka dla swojego czytelnika zadba przecież o wszystko. 
A mi pozostaje jedynie podziękować i pozostawić wiadomość do pisarki.
Pisz Kasiu ...pisz!