W Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych ( AIOA) miałam przyjemność po raz kolejny być gościem w programie "Kanapa Literacka" z Moniką Sawicką, łódzką pisarką i dziennikarką.
Do zapoznania się z twórczością i pracą autorki, zapraszam na za stronę autorki, pod powyższy m linkiem.
ŁÓDŹ JEST KOBIETĄ, moim gościem była Ewa Maja Maćkowiak nieustraszona :-)
Tak komentuje to spotkanie sama prowadząca.
Po czym śmiało wnosi przymiotnik - nieustraszona, pojęcia nie mam.
Byłam gościem Moniki Sawickiej, łódzkiej pisarki i dziennikarki w Akademickim Ośrodku Inicjatyw Artystycznych ( AIOA) w programie "Kanapa literacka".
Tematem przewodnim spotkania miała być- rozmowa o książkach, które są dla mnie ważne.
Ale oczywiście Monika, zrobiła mi tzw. znienacka... i przeszła do tematów ezoteryki.
Cóż trza było podjąć wyzwanie, acz nie bardzo lubię znienacki.
Akceptacja śmierci, która jest wpisana w życie.Oswojenie się z odchodzeniem.
"Jedyna pewną w życiu jest śmierć.
I jedyna niepewna, to kiedy ona przyjdzie".
- Ewa Maćkowiak -
Na spotkanie przyniosłam dwie książki, które wydały mi się najbardziej istotne czy też takie, które miały na mnie wpływ."Tybetańska Księga Życia i Umierania" Sogjal Rinpocze oraz "Poezje i Nowele" Maria Konopnicka.
O tybetańskiej księdze miałam okazję się wypowiedzieć o Nowelach M.Konopnickiej już nie zdążyłam .
Postaram się więc w kilku słowach o tej pozycji, napiszę, który z utworów książki jest mi szczególnie
bliski i dlaczego.Utwór, bo poprzez emocje do mnie przemówił.
Przeczytałam to będąc dzieckiem i wryło się to w moją duszę małego dziecka i zostanie do końca.
"W PIWNICZNEJ IZBIE"- Maria Konopnicka.
W piwnicznej izbie zmrok wczesny pada,
Wilgotny a ponury;
Mętnymi szyby drobne okienko
Na brudne patrzy mury.
W piwnicznej izbie głos dziecka słychać:
To westchnie, to zagada...
Ojciec chleb czarny wykuwa młotem,
Przy igle matka blada....
---------------------------
....W piwnicznej izbie ciężkie westchnienie
Z ciemnego słychać kąta...
Ucichło dziecię na swym barłogu,
Matka się we łzach krząta.
W piwnicznej izbie zmierzch zapadł czarny,
Jako ta czarna dola...
Któż dziecku temu da trochę słońca,
Pokaże lasy, pola?
Wiersz jest dość długi.
A ja za każdym razem kiedy to czytam przeżywam to na nowo.
Nie wiem dlaczego "pcha" mnie do tego utworu.
Czuję w sobie taki bezkres miłości, że w słowa tego ubrać nie potrafię.
Myślę,że
jest mi szczególnie bliski,ponieważ w pewnym sensie "identyfikuję" się i
z matką i z synem, emocjami, empatią ich odbieram. Znów łykam łzy.
Pozostawiam to więc w wewnętrznej ciszy, jak zawsze...
Czy zastanawialiście się kiedyś nad napisaniem bajki? Ja tak i nawet kilka popełniłam. Nie będę oceniać mojej twórczości bo wiem, że jest jaka jest. To moje tworzenie, to pomysły które do mnie przychodzą a ja, je po prostu spisuję na kartkach papieru lub na nośniku elektronicznym. Nie mniej jednak do tego pisania"intuicyjnego" przydałby się warsztat. I tak oto szukając- znalazłam. Muzeum Miasta Łodzi organizowało w sierpniu przez trzy kolejne niedziele, warsztaty w ramach projektu "Ludzki język łódzki". Trudno nie skorzystać, skoro i w klimacie i blisko. (11
sierpnia) o godz. 15:00. Pierwsze
warsztaty literackie w ramach projektu "Ludzki język łódzki" prowadziła autorka wielu książek między innymi dla dzieci Pani Grażyna Bąkiewicz nauczyła nas, jak napisać dobrą bajkę dla
dzieci. Dowiedziałam się na nich, w jaki sposób należy
konstruować fabułę i kreować bohatera, aby wzbudzić zainteresowanie i
zaangażowanie najmłodszych czytelników.
(18
sierpnia o godz. 15:00). Za mną drugie warsztaty literackie w ramach projektu "Ludzki język łódzki" prowadziła Prof. Elżbieta Umińska-Tytoń. /językoznawca/ Na warsztatach dowiedziałam się , jak napisać dobrą
bajkę po łódzku, czyli poznałam specyficzne słowa i formy gramatyczne składające się na charakter języka używanego przez mieszkańców Łodzi i okolic zarówno w
zakresie mowy potocznej jak i nazw własnych oraz to, jak wykorzystać poznane formy podczas pisania konkursowych prac.
(25 sierpnia) o
godz. 15:00 To były ostatnie warsztaty literackie w ramach projektu "Ludzki język łódzki". Tym razem Pani Bogusława Walenta aktywna biblioterapeutka i miłośniczka książek, opowiedziała nam, jak napisać bajkę z morałem.Przedstawiła nam kwestie z zakresu biblioterapii – czyli dobroczynnego
działania literatury zarówno na odbiorców jak również samych jej autorów.
Uczestnicy otrzymali wiedzę, w jaki sposób w bajkach
poruszać trudne i jednocześnie ważne dla dzieci tematy.
Projekt "Ludzki język łódzki" oprócz tego, że nauczył uczestników a przynajmniej zapoznał jak napisać bajkę
z morałem. To wiązał i przygotowywał nas do wzięcia udziału w ogłoszonym przez Muzeum Miasta Łodzi na
najlepszą bajkę dla dzieci... ale nie taką zwykłą tylko inspirowaną
twórczością Tuwima i łódzkimi regionalizmami językowymi. Co z chęcią popełniłam... Teraz z niecierpliwością i nie ukrywam nadzieją, oczekuję wyników, kiedy to Jury dokona oceny zgłoszonych do konkursu prac i wyłoni zwycięzców... i ... Tadam!
..."Konkurs
Trzy najlepsze prace (zarówno literackie jak
i plastyczne) zostaną nagrodzone czytnikami e-booków, a dodatkowo wraz z
innymi wybranymi w wyniku konkursu znajdą się w książce wydanej przez
Muzeum Miasta Łodzi"...
Sobotnie spotkanie 7.09.2013r rozpoczęło się obchodami Narodowego Dnia Czytania
Fredry,
wiersze Aleksandra Fredry odczytały między Ewa Maćkowiak. Pośród znanych utworów
romantyka, jak „Zemsta”, „Śluby panieńskie”, „Osioł”, czy „Paweł i
Gaweł” znalazły się też te mniej konwencjonalne i zaskakujące.
W strefie spotkań autorskich zorganizowanej w salonie Empik
odbyło się spotkanie z Ewą Maćkowiak- pisarką książek dla dzieci i poetką.
Słodkie fiołki,
słodsze niż wszystkie róże.
Calutkie wzgórze od stóp do głów,
zmieniło się w słodki bukiecik, ach! ach!
Dobrze, że jesteś, ty ostojo moja.
– Ja też się cieszę, że cię słyszę i
widzę. Co cię tak wyprowadziło z równowagi. Opowiadaj.
– Wyprowadziło mnie z równowagi, to
brzmi jak pieszczota. Ja jestem u skraju wytrzymałości, a wiesz, że słynę z
anielskich pokładów cierpliwości.
– A juści Aniele mój. Mów.
– Przeprosiny mnie rozwaliły, takie
miłe sąsiedzkie –przepraszamy sąsiadeczko.
– I o to się wariatko pieklisz?
– A co, czujesz przez (chwalmy za niego
pana) skypa siarkę?!
– No nie wytrzymam. Nic nie czuję, a
jeśli już to fiołki, słodki anielski zapach.
– „Mariolka”, kwa. No bardzo śmieszne, wiesz!
Możesz się brechtać, bo właśnie fiołki, to główny bohater tej mojej nerwicy.
– Coo?! Fiołki?! No mówże wreszcie,
„Gabryśka”. Fiołki, czy przeprosiny, bo już zgłupiałam.
– I to i to. A ja się ciebie pytam:
– Czy od fiołków można dostać fioła?
– Gabryyyyśka!!!
– No dobra…
Ratujta mnie, albo zaraz
dostanę szału. Co za ludzie. Zwariować można. Panie boziu litości. Kocham
fiołki, mam fioła na ich punkcie, i chciałabym żeby tak zostało. Podejrzewam
jednak, że jak tak dalej pójdzie stracę rozum i całą do nich miłość. Ale od
początku. Moi sąsiedzi na moje nieszczęście
mieszkają nade mną. Na moje nieszczęście ci
sąsiedzi, bo nie żebym chciała mieszać sama w bloku bez żywego ducha, nie. Ale
ludzie Ra tuj ta. No ja jestem wcieleniem anioła. No ja kocham ludzi i OMmm od
dzieciństwa „uprawiam”. Ale moje niekończące się złoża cierpliwości jak się
okazuje, nie są takie znowu niekończące, bo właśnie mi się zapas wykrusza… A
wnoszę po tym, że zagłębie zmienia się w dziurę. A ja zaczynam czuć siarkę. A
anioły chyba raczej pachną fiołkami, czy nie?…
Otóż moi sąsiedzi też są zwolennikami, a tam
zwolennikami. Oni są miłośnikami fiołków. A szczególnie tych śpiewanych. I może
by mnie to cieszyło. Taki wspólny akcent, łącznik z sąsiadem(, bo jak dobrze
mieć sąsiada..) no ale aż takim zwolennikiem folkloru nie jestem.
Nie żebym muzyki nie lubiła.Nie. Lubię i to jak.(
bo w końcu będzie, że ludzi i muzyki nie znoszę) A tą o fiołkach, co ją Sława
Przybylska śpiewa w szczególności. Słuchałam ją z rodzicami, kiedy puszczali na
adapterze Bambino hit lat 60- tych. Ale nie przez 24 na dobę i na trzy głosy.
Przy czym głos Pani Sławy akceptuję, reszty NIE. Państwo, nazwę ich tu, żeby
pozostać w klimacie – Fiołkowie. Otóż to oto państwo, regularnie w każdą sobotę
odbywa rodzinną kolację, mniemam, iż przy świecach. A wnosząc z dogłosów, które
nabierają intensywności, przechodząc w krzyki, zakrapianą nalewką, ( kto wie
może fiołkową). Kolacje owe, regularnie przechodzą w rewoltę. No ja się czuję
jak Paweł, co mu Gaweł. Z tym, że piętra u nas inaczej.
Paweł i Gaweł w jednym stali domu
Paweł na górze,
a Gaweł na dole;
Paweł, spokojny,
nie wadził nikomu,
Gaweł
najdziksze wymyślał swawole.
Ciągle polował
po swoim pokoju:
To pies, to
zając - między stoły, stołki
Gonił, uciekał,
wywracał koziołki,
Strzelał i
trąbił, i krzyczał do znoju.
Znosił to Paweł, nareszcie nie może” (Fredro)
… a ja to
jeszcze znoszę. Mam jednak
nadzieję, że niedługo.
Tak oto kolacja kończy się mordobiciem, wizytą policji,
i zapewnieniami Państwa Fiołków
– Panie włazunio, nie szeba było fathyi.
Przepraszamy ssa hałasy, ale u nas to muzyszha hra i wszyscho hra… a w tle
szczebiotu państawa do władzuchny, leci znana mi melodia …słodkie fiołki… .
No
orzeszku !!! Ra tuj ta mnie. Ratujta, bo to leci całą noc.
A państwo Fiołkowie
w tym oto czasie się godzą.
"no comment".
A w niedzielę
dwa gołąbeczki prosto do kościółka i żeby nie było, romantycznie za rączunie. Pani Fiołkowa z
zamalowanym podwójnie okiem, raz, przez Pana Fiołka, dwa, przez cienie do powiek.
W kolorze... fiołkowym, oczywiście.
A oni, po powrocie z kościoła skruszeni, do drzwi mych pukają i z miną kota w Szreku ...przepraszamy sąsiadeczko...
Ja umęczona, niewyspana,tryskam, a tam tryskam, kipię, no kipię jak czynny wulkan Fudżi na wyspie Honsiu, radością, oczywiście na ich widok. W końcu jak dobrze mieć sąsiada..